administrator
12 września

SINFONICANDO – koncert muzyki latynoskiej

Ten koncert we wspólnym wykonaniu Królewskiej Orkiestry Symfonicznej przy Pałacu w Wilanowie i zespołu Noche de Boleros – nad którym jako klub objęliśmy patronat medialny – był okazją do sprawdzenia, czy muzyka latynoska potrafi naprawdę rozgrzać.

Sprawdzianem tym trudniejszym, że chodziło o rozgrzanie w sensie jak najbardziej dosłownym. Przed tym wyzwaniem stanęli muzycy także na innych koncertach plenerowych w ciągu weekendu ale chyba w piątek było najzimniej. I chyba poradzili sobie najlepiej, choć zupełnej pewności nie mamy, bo nie na wszystkich byliśmy.

Połączenie sił kameralnego zespołu i orkiestry symfonicznej nie jest niczym nowym i choć puryści ciągle trochę kręcą nosem, to jest ich coraz mniej. Bo to po prostu się sprawdza. Najbardziej znane jest takie połączenie w przypadku rocka. W Polsce takim przykładem były wspólne koncerty grupy
Perfect i orkiestry symfonicznej. Wyszła z tego płyta Perfect Symfonicznie, na tyle udana, że po kilku latach nagrano kolejną. Wtedy, w tamtym sukcesie uczestniczył Wiesław Pieregorólka, który brał udział w przygotowaniu aranżacji utworów Perfectu do ich wspólnego wykonania przez zespół i orkiestrę, i stawał również za pulpitem dyrygenta w koncertach na żywo. Teraz podjął się również takiego zadania, choć chodziło o zupełnie inny rodzaj muzyki. Czy poradził sobie? Poradził, udowadniając nie po raz pierwszy, że jest muzykiem naprawdę wszechstronnym. Duży też w tym udział liderki i wokalistki zespołu Noche de Boleros Magdy Navarette, która również w przygotowaniu aranżacji do tego nietypowego wykonania uczestniczyła. I wreszcie orkiestry, Królewskiej Orkiestry Symfonicznej przy Pałacu w Wilanowie, która chyba w Pałacu już się nie mieści i dlatego najczęściej występuje poza swoją nominalną siedzibą. Chyba wypada jednak o wykonawcach napisać trochę więcej. Noche de Boleros to zespół specjalizujący się w muzyce latynoskiej. A że pojęcie to jest nader obszerne, jest też obszar ważniejszy dla nich niż reszta. Są to bolera i znalazło to odbicie w nazwie zespołu. I w repertuarze także i tego koncertu, choć nie tylko je mogliśmy usłyszeć. Bo oprócz boler usłyszeliśmy też na przykład tanga i salsy. Odbyliśmy zgodnie z zapowiedzią podróż przez całą Amerykę Łacińską i jak się okazało nie tylko, bo zawadziliśmy też o Andaluzję, gdzie często tkwią korzenie konkretnych utworów, a nawet o Polskę. Pytanie prowadzącego koncert o to, jaki utwór chodzi nie sprawiło żadnego problemu widowni. To oczywiście tango "To ostatnia niedziela", przedwojenny jeszcze szlagier i takich odpowiedzi padło kilkanaście (jeśli nie więcej) zanim jeszcze zdążył on zapowiedzieć, jaka będzie nagroda. Na szczęście – zwycięzca miał zasłużyć na uścisk dłoni wokalistki jeśli nie buziaka (coś tak podejrzewamy, że tak właśnie miało być) i „odbiór” nagrody cokolwiek skomplikowałby przebieg koncertu. Zespół istnieje od paru zaledwie lat, ma na koncie jedną zaledwie debiutancka płytę plus udział w kilku składankach ale zaprezentował się jako zespół w pełni już dojrzały. Lekko zaskoczeni zostaliśmy informacjami o pochodzeniu poszczególnych utworów, wyglądało to jakby w przypadku każdego prowadzono jakiś detektywistyczne śledztwo ale jest to związane z celami, jakie sobie postawił sobie zespół, który chce grać nie tylko to, co już i tak dobrze znamy (choćby tango milonga) ale i to, co znamy mniej lub zgoła wcale. Co nawet tam, skąd pochodzi zostało nieco już zapomniane i wymaga już odkurzenia – i stąd owe bolera. Ale chodzi nie tylko o to, by odkurzyć ale i nadać im nowy, współczesny wymiar. I właśnie te bolera były najciekawsze. Nie można nie wspomnieć ponownie o Magdzie Navarette. Jej charakterystyczny głos miał bowiem w sukcesie koncertu niemały udział. To charakterystyczna muzyka, to trzeba umieć i ujmijmy to jakoś tak – móc zaśpiewać, bo sama umiejętność tu nie wystarczy. No i mogliśmy ją zobaczyć w tańcu, w lekkiej sukience, gdy widownia szczękała zębami. A trochę ciszej, bardzo cicho, by nie było słychać także, muzycy. Bo to trzeba, a przynajmniej powinno się tańczyć. I drugi wykonawca, Królewska Orkiestra Symfoniczna przy Pałacu w Wilanowie. Też młody zespół, bo od pomysłu który zrodził się w głowie Andrzeja Rosy do dzisiaj minęło raptem cztery lata. Co więcej, był to pomysł na mały, kameralny zespół, a wyszła z tego orkiestra symfoniczna w pełnym składzie licząca prawie siedemdziesięciu muzyków. Koncertuje raptem od roku (tu wypada jeszcze skromniej niż Noche de Boleros) ale udowodniła już, że potrafi naprawdę dużo. Sami też mogliśmy się o tym przekonać. Bo poprzedni koncert (też w tym samym miejscu) był przecież zupełnie inny. To była muzyka operowa i operetkowa. I tak jak wtedy był to koncert w pełni udany. A nawet więcej niż udany.

Koncert poprowadził młody ale już znany aktor
Robert Tondera. Tu pokazał, że umie znaleźć się też w roli konferansjera. Acz zanotował jedno niepowodzenie. Gdy po pożegnaniu się z publicznością, wobec nie milknących braw, chciał ponownie wyciągnąć na widownię dyrygenta i wokalistkę, to mu się już nie udało. Tak, jak i dyrektorowi orkiestry Andrzejowi Rosie. Zmarznięci bohaterowie koncertu umknęli ryzykując narażenie się widowni ale ratując zdrowie (miejmy nadzieje, że skutecznie). Zostało im to wybaczone przez widzów, którzy solidnie okutani, czasem nawet zawinięci w koce byli od nich w znacznie lepszej sytuacji i dobrze to rozumieli. Ze zrozumieniem szczękając zębami.

Czekanie na gwiazdy tego koncertu (które się już nie pojawiły) dało okazję do przypomnienia o tych, którzy mieli udział w tym, że do niego doszło. Wśród sponsorów wymieniono spośród członków naszego klubu
PKF Consult, Sopro i Ranczo pod bocianem. Podziękowano partnerom, w tym Klubowi Integracji Europejskiej i osobiście obecnej na widowni Barbarze Jończyk.

Pochwała należy się też specjalistom od nagłośnienia. Tym większa, że mieliśmy ostatnio okazję słyszeć już parę koncertów fatalnie nagłośnionych, a z jednego po prostu uciekliśmy (litościwie nie napiszemy, z którego). Naprawdę nie wystarczy bateria głośników basowych plus elektrownia atomowa, by to zabrzmiało. Do ogłuszenia widowni owszem wystarczy ale nie zabrzmi, choć niektórzy wyraźnie tak sądzą.
Studio Grupa stanęło na wysokości zadania. Chwalimy klubowicza ale pochwalić trzeba. Zwłaszcza, że partaczy nie brakuje. By najpierw pochwalić samemu pominęliśmy ich wśród tych, którym dziękowali organizatorzy koncertu.

O amfiteatrze w Parku Sowińskiego na Woli już kiedyś pisaliśmy. Tym razem namiot, którym amfiteatr jest przekryty nie miał okazji, by wykazać swoją przydatność. Nie żałujemy, acz o tej przydatnej cesze pamiętamy, zwłaszcza, że mieliśmy się już okazję o tym przekonać. Od zimna nie chronił niestety wcale ale i tak udało się go napełnić nie w całości ale w zdecydowanej większości. A ta całość, to byłoby przeszło dwa tysiące, bo tyle jest samych siedzących miejsc w amfiteatrze. Była to chyba największa widownia spośród plenerowych koncertów w ten weekend (można nawet skreślić to chyba), a konkurencja była tu naprawdę ostra.
 
Nie zapomnieliśmy tu o czymś? Tak, zapomnieliśmy. Był ten koncert także spotkaniem w ramach naszej klubowej
Akademii Muzyki. Na pewno spotkaniem udanym, bo uczestniczyliśmy w prawdziwym muzycznym wydarzeniu.

Magazyn przedsiębiorcy
galeria zdjęć