administrator
12 grudnia

Pokaz filmu „Młyn i krzyż” Lecha Majewskiego 
i zaproszenie na spotkanie z reżyserem do kina Atlantic

Film widziałem, a mimo to się wybieram. Tytuł to zarazem tytuł znanego obrazu Petera Bruegela. Pełen okrucieństwa obraz jest przeniesioną do rzeczywistości szesnastowiecznej Flandrii sceną Golgoty. Rzeczywistości bynajmniej nieprzedstawionej w sposób realistyczny. Precyzyjnie namalowane są postacie ludzi i ich stroje, ale krajobraz Flandrii jest w rzeczywistości płaski jak stół. W specyficzny sposób została przedstawiona perspektywa, właściwie nie ma to nic wspólnego z zasadami jakie obowiązują w malarstwie i jakich uczono nas na lekcjach plastyki. 


Młyn i krzyż, Peter Breugel (źródło Wikipedia)

 

Więc choć cały film to ożywiony obraz, to nie da się to zrobić tak prosto, by ustawić aktorów na tle dekoracji i sfilmować. Poszczególne obrazy składają się z nawet ponad stu warstw Photoshopa. Bruegel okazał się wyzwaniem morderczym. Dla tych, dla których to czarna magia, krótkie wyjaśnienie. Dawniej filmy animowane przygotowywano w ten sposób, że nakładano na siebie szereg folii, z rysunkami tła i poszczególnych postaci i to fotografowano. Klatka po klatce. Tak powstawały animacje Disneya, Kaczor Donald i Myszka Miki, a u nas Bolek i Lolek. Dziś robi się tak samo, tylko wszystko dzieje się w komputerze, bez użycia folii. Można też mieszać animacje i sceny kręcone na żywo. I tak, żmudnie, tak, jak się robi filmy animowane ale z żywymi aktorami, zrobił to Majewski. Sceny zagrane przez aktorów nakładają się na sfotografowane dekoracje i elementy od początku do końca wygenerowane w komputerze. Pełno tu, jak w ówczesnym malarstwie symboli, większości, jeśli nie jesteśmy absolwentami historii sztuki, musimy się domyślać. Ale współcześni też to musieli robić, choć oczywiście w odczytywaniu scen biblijnych byli od nas bieglejsi.  Stąd niespieszna z pozoru akcja i tak nie pozwala nam na chwilę nieuwagi. A na koniec wszystko zastygnie znów w bezruchu, aby malarz mógł przystąpić do pracy. Jesteśmy przecież w pracowni artysty…

 

Epilogiem, którego w filmie nie zobaczymy, ale możemy przecież zajrzeć do podręcznika do historii lub po prostu Wikipedii, był wybuch powstania przeciwko władającymi tymi ziemiami Hiszpanom, które dało początek długiej wojnie religijnej (do historii przeszła jako osiemdziesięcioletnia) i niepodległości Holandii, w skład której jednak Flandria ostatecznie nie weszła. Tytuł „„Młyn i krzyż” nosi też poświęcona obrazowi książka krytyka sztuki, Michaela Gibsona, który wraz z Lechem Majewskim jest autorem scenariusza. Książka, tym razem autorstwa Lecha Majewskiego, była też okazją do zorganizowania tego spotkania.  

 

poniedziałek 12 grudnia, godzina 18.30

kino Atlantic, Warszawa ul. Chmielna 33

gdzie to jest

 

Udział jest bezpłatny, wymagana rejestracja online.

 

Rafał Korzeniewski

 

 

Magazyn przedsiębiorcy