Walentynki u Lionsów
Tego dnia było wiele walentynkowych imprez, my zaprosiliśmy klubowiczów na walentynkowy bal charytatywny Lionsów, który zorganizowaliśmy wspólnie z Lions Club Warszawa Syrena.
Krakowskie Przedmieście wyglądało tego dnia pięknie mimo wygaszonej już świąteczne iluminacji. Świeżo spadły oblepiał wszystko i właśnie to, że oblepiał, nie był śniegowym puchem a właściwie breją powodowało, że myśl o romantycznym spacerze natychmiast przechodziła. Tyle, że ani nam to i tak było w głowie. W walentynkowy a więc romantyczny z definicji wieczór zdążaliśmy do gmachu zajętego przez instytucję o bardzo mało romantycznej nazwie: Centralną Bibliotekę Rolniczą. Do czego jak do czego ale do funkcji obdarzony imponującą loggią i mający po jednej stronie za sąsiedztwo gmach dawnej Resursy Obywatelskiej a dziś Dom Polonii, a z drugiej akademicki kościół św. Anny szczęścia nigdy nie miał. Jeśli idzie o jej romantyczność. Zaczynał jako odwach, potem mieścił też raczej mało romantyczne muzeum przemysłu. Trochę go do takich zastosowań szkoda, mógłby pełnić na przykład rolę pałacu ślubów a młode pory pozdrawiałyby przed nim zebranych gości z loggii. Ale od czasu jakieś godniejsze i mniej nudne zastosowanie znajduje. Dlatego właśnie tam kierowaliśmy nasze kroki. W oknach piano nobile (czyli reprezentacyjnego pierwszego piętra), w głębi loggii zabłysły zaś już zachęcająco światła.
Na bal walentynkowy zapraszaliśmy razem z Lions Club Warszawa Syrena, by połączyć w ten wieczór to, co romantyczne, z tym, co pożyteczne. Romantyczny miał być bal, a pożyteczne zebrane dzięki niemu pieniądze dla dzieci od „dziadka Lisieckiego” z ulicy Środkowej na Pradze. Jeśli byliście na spacerze na Pradze i trafiliście w okolice Stalowej, to pewnie nie przeoczyliście tego dziwnego drewnianego domu, jakby żywcem przeniesionego z dawnej Rosji. Jest bardzo już stary, bo powstał jeszcze przed pierwszą wojną światową, a przed drugą zagościły w nim dzieci i korzystają zeń do dziś. Stworzone i kierowane przez Kazimierza Lisieckiego ogniska – teraz jest ich dziesięć wśród których to ze Środkowej jest najstarsze – powstały by pomóc, jak to wtedy określano „dzieciom ulicy”. Teraz już tej nazwy raczej nie używamy ale cele się nie zmieniły. Chodzi o pomoc dzieciom zaniedbywanym, których rodziny z najróżniejszych powodów nie są im w stanie zapewnić odpowiednich warunków. Ogniska pomagają im w nauce, zapewniają posiłki, umożliwiają rozwój zainteresowań. Organizują wolny czas. Wyrywają z nieciekawego często otoczenia, nie zrywając więzów z rodziną. Wszystko w miarę środków, możliwości – i cieszymy się, że choć w ten skromny sposób, mogliśmy im pomóc, aby kontynuować to, co robił przez lata „dziadek”, jak Kazimierza Lisieckiego nazywały same dzieci.
Nie pierwszy już raz jako klub pomagamy dzieciom ze Środkowej. Pomaga im też Klub Lions Syrena. Bal walentynkowy jest zaś drugą imprezą, którą na ich rzecz zorganizowaliśmy wspólnie.
W foyer wielkiej sali odczytowej na piętrze, która na ten wieczór zamieniła się w salę balową, czekali na nas już organizatorzy z klubu Lions. Każdy wchodzący otrzymał los na loterię, który dla kilku z naszych klubowiczów miał się okazać szczęśliwy. A kto szczęściu zanadto nie ufał, mógł kupić jeszcze los na loterię fantową, a tam już każdy wygrywał. Mogliśmy się też od razu przekonać, że jeśli idzie o bufet organizatorzy na niczym nie oszczędzali a zapewniająca catering firma Anona stanęła na wysokości zadania. Na stołach, do których nas skierowano czekało zaś już dobre wino (do wyboru białe i czerwone).
Chwila jeszcze na spróbowanie, czy to wszystko jest naprawdę smaczne, czy tak tylko wygląda ale tylko spróbowanie, kto tu przesadził, potem żałował, bo czekały nas jeszcze tańce. I część oficjalna. W imieniu organizatorów przywitała nas Krystyna Tarasiuk prezydent klubu LIons Syrena. Przedstawiono cel, na który miano tego wieczora zbierać środki i o czym już wyżej napisaliśmy. Punktem jednak najważniejszym tej oficjalnej części było wręczenie nagród Lionsów dla za zasługi w działalności charytatywnej i społecznej. Wśród nagrodzonych znalazł się Klub Integracji Europejskiej w imieniu którego nagrodę z rąk prezydent Krystyny Tarasiuk odebrała prezes Barbara Jończyk (odpowiednio przy tym wyściskana). Czyli nasza półroczna zaledwie (albo już) współpraca i osobiste zaangażowanie prezes Barbary Jończyk zostało docenione. Wśród wyróżnionych nagrodą nie zabrakło i członków klubu. Otrzymali je z tego grona firmy Delic-Pol, Xella Polska, Yarden Kosmetyki z Morza Martwego i Salony Piękności Milord. A także popularna aktorka Laura Łącz, która poprowadziła pierwszą, oficjalną część spotkania. Na każdej brązowej statuetce, którą wręczono nagrodzonym, umieszczono godło klubu Lions Syrena, a z tyłu hasło polskich Lwów: Lepiej Innym pOmagać Niż Sobie. Dzięki niewielkiemu oszustwu (o jest bowiem w słowie pomagać drugie) układają się one w nazwę organizacji: LIONS.
Wśród pozostałych nagrodzonych znalazła się też znana mezzosopranistka Izabela Kopeć, która nie po raz pierwszy wsparła imprezę Lionsów swoim robiącym niemałe wrażenie głosem. A że to impreza charytatywna, nie mogło zabraknąć licytacji. Wśród wystawionych na aukcję znalazły się między innymi kosze z kosmetykami z Morza Martwego naszego klubowicza, firmy Yarden. Dwa spośród nich trafiły… do naszych klubowiczów. W losowaniu poszczęściło się zaś Barbarze Sułkowskiej z firmy Piomar oraz Halinie Karasińskiej z Salonu Zdrowia i Kondycji „Efekt”. A że każdemu poszczęściło się w loterii fantowej (zastawiony fantami stolik czekał w foyer), to tu już żadnego wymieniania nie będzie. Nie zawiódł zapowiadany jako jedna z głównych atrakcji pokaz mody Niny Nowak. Wystawione suknie wykonane były z pięknych egzotycznych materiałów i choć tradycyjnie odziano w nie modelki o cokolwiek anorektycznej urodzie, to co zaskakujące, długość miały wszystkie do kostek. Co chwalimy, bo piękne długie nogi nie zawsze sprzedają w komplecie (co wielu projektantów wydaje się zakładać jako oczywistość) i do tego uważamy, że suknia wieczorowa powinna być jednak długa. Tu jesteśmy strasznie konserwatywni. Szczegółów opisywać nie będziemy, to wszystko jest akurat na zdjęciach.
Potem przygaszono światła, a na stołach zapłonęły świeczniki. Jedzono, rozmawiano, a komu było nie dość atrakcji stołu (i z nimi nie przesadził) ten mógł wreszcie ruszyć w tany. Grano taneczne melodie z całego świata. Te współczesne i te trochę retro. Na żywo śpiewał do tańca Leonid Volodko. Był konkurs na najlepszą tancerkę macareny. I w ogóle najlepszego tancerza i tancerkę. Prowadzący dwoili się i troili. Nie zabrakło nawet tradycyjnego pociągu który przenosił tańczących z jednej epoki w drugą i z jednej strony świata w inną. Były rytmy szybkie, porywające ale tego dnia ważniejsze od nich były kawałki spokojniejsze. Te pozwalające się na chwilę tańczącej parze przytulić, spojrzeć sobie w oczy. Bo to taki dzień…
Te 250 złotych za bilet to może nie było tak mało ale było warto. Pójdą na dobry cel. Zarazem był to piękny wieczór w dobrym towarzystwie, choć akurat w ten wieczór liczy się ta jedna akurat osoba. Ale ona też przecież była.
Podziękować jeszcze musimy, wszystkim, którzy swoją obecnością wsparli szlachetny cel. Prócz wymienionych (były to niekiedy, jak w przypadku firmy Xella Polska, większe grupy) także panu Vasko Manov z firmy Bałkan i Wojciechowi Raczkowskiemu z PCB. Do zobaczenia za rok znowu? Chyba tak!