Summer Polo Cup !
Na turniej zaprosił nas CHIC Luxury Lifestyle Magazine, magazyn prezentujący dobra luksusowe i trzeba przyznać, że ten sport bardzo do profilu tego pisma pasuje. Trudno o sport bardziej elitarny, bardziej kojarzący się z wyższymi sferami i zarazem piękny.
Turniej rozegrany został na boisku Warsaw Polo Club w Jaroszowej Woli pod Warszawą. Położonym wśród lasów, całkiem odciętym od miejskiego gwaru a zarazem to dosłownie o dwa kroki od Warszawy. Stąd też nie tylko zawody sportowe tam się organizuje i tym zresztą razem atrakcji było więcej niż tylko one. Ale polo bez trudu obroniło pozycję tej najważniejszej. Czym jest właściwie polo? Najkrócej mówiąc to hokej na trawie, tyle, że zawodnicy nie biegają na własnych nogach ale jeżdżą konno. Drużyny są czteroosobowe (plus rezerwowi). Bez bramkarzy. Drewnianą piłkę uderza się długim kijem zakończonym czymś w rodzaju młotka. Gra wymaga wyjątkowego zgrania ruchów konia i jeźdźca. Bywa też niebezpieczna. W zamieszaniu do którego raz po raz dochodzi łatwo o upadek z konia czy przypadkowe uderzenie kijem lub piłką (to sport gentlemanów, tu nikt nikogo celowo nie fauluje). Stąd kaski i ochraniacze noszone przez jeźdźców. Bardzo na urazy narażone są też konie i one też noszą na nogach specjalne ochraniacze. Porównywanie do konnych wyścigów czy turniejów skoków, czy nawet wyścigów z przeszkodami nie bardzo ma sens. Tu umiejętności wymagane tak od koni, jak i od jeźdźców są o wiele większe. Choć same konie są zupełnie niepozorne. Tak zwane polo pony czyli… kuce. Nie mogą być zbyt duże, bo nie byłyby zwrotne. Gra ma niesamowite tempo. Gdyby ktoś chciał porównywać polo do piłki nożnej, to musiałby przyznać, że piłka nożna, to gra w której nic się przez większą cześć meczu nie dzieje, a zawodnicy snują się po boisku. Kibicuje się jednak niełatwo, bo na rozległym boisku trudno jest śledzić przebieg gry (przydaje się lornetka!) ale równoważy to widok jeźdźców i koni w ruchu. Od tego trudno wprost oderwać wzrok nawet, gdy nie za bardzo orientujemy się w przebiegu gry.
No ale nic jeszcze nie napisaliśmy o samym turnieju. Starły się drużyna gospodarzy, Warsaw Polo Club (w czarnych strojach) – z drużyną „reszty świata”. Czyli połączonymi siłami jej przeciwników, którzy wystąpili ubrani na niebiesko. W połowie meczu wyglądało na to, że gospodarze odniosą łatwe zwycięstwo, prowadzili już 5 do 1 ale koleje meczu miały się jeszcze odwrócić i przeciwnicy gospodarzy w dramatycznym pościgu zdołali doprowadzić do remisu, 6 do 6. I jednych, i drugich uznano więc za zwycięzców i jednakowo nagrodzono. Była też nagrodą za najlepszy swing. W wielu dyscyplinach nagradza się najlepszego gracza na boisku. W polo jest trochę inaczej, nagradza się za… najpiękniejsza grę. I jak tu się w polo nie zakochać? I jeszcze ciekawostka. Na boisku wśród graczy była też kobieta. Kobiece polo u nas dopiero raczkuje, graczy w polo w ogóle nie ma zbyt wielu, stąd zdarzają się i takie przypadki.
Co jeszcze za atrakcje nas oczekiwały? Można było obejrzeć luksusowe samochody różnych marek. Zauważyliśmy jaguary, mercedesy i BMW oraz land rovery. I oczywiście odbyć nimi próbną jazdę. Można było wykupić miejsce na lot balonem ale zanim się zastanowiliśmy, czy mamy na to ochotę, balon gdzieś znikł. Chyba odleciał z tymi, którzy zdecydowali się wcześniej. Zaproszono nas jeszcze na degustację szkockiej whisky, dwunastoletniego Dewar’sa oraz włoskiego wina Fantinel. Trunki były zacne ale na nas większe wrażenie zrobiło mleko. Mleko było właściwie zwyczajne ale piło się je przez takie specjalne słomki i w zależności od rodzaju słomki smak był waniliowy, czekoladowy albo truskawkowy. Nazywało się to jakoś dziwacznie, Sipahh. Tak. Był jeszcze smaczny grill ale tu już trzeba było sięgnąć do kieszeni. A na koniec loteria wizytówkowa. Nagrody były bardzo różne, widoczny na jednym ze zdjęć obrazek samochodu oznaczał jazdę próbną ale taką, na którą można było wziąć samochód (ten z obrazka) na cały weekend. Byliśmy na turnieju całkiem sporą grupą ale prawie każdy z klubowiczów coś na loterii wygrał. Prezes Barbara Jończyk wygrała na przykład parasol ale na szczęście się już nie przydał. Już, bo wcześniej deszcz pokropił, zmusił do szukania schronienia pod namiotem ale nie trwało to długo.
Bawiliśmy się więc dobrze (pogoda próbowała ale zabawy koniec końców nie zepsuła), wróciliśmy z wrażeniami i jak ktoś miał szczęście (wielu miało) z nagrodami. I tymi fajnymi słomkami do mleka.