Wielka Gala Kulinarna!
Co było najlepsze? To pytanie zadać by może wypadało trochę później ale dla niecierpliwych, chcących porównać swoje oceny z ocenami innych, możemy na nie odpowiedzieć już teraz. Łosoś! Tylko w jakiej postaci? Był to bowiem prawdziwy festiwal potraw z tej ryby i odpowiedzi na pytanie, w jakiej postaci smakował on najlepiej pewnie każdy udzieli innej. Dla mnie był to wędzony łosoś z puszystym chrzanem, do dodałem jeszcze trochę tartego koziego sera. Sądząc z tego, że tego łososia trzeba było raz po raz donosić, nie byłem w tej opinii całkiem odosobniony. Był to festiwal rybny, ryb w najróżniejszej postaci ale nie zabrakło też innych potraw. Zadbano zwłaszcza o desery, po obowiązkowe już chyba wety i lody. Nie zabrakło oczywiście tortu ozdobionego zimnymi ogniami i misterium jego krojenia, co zostało uwiecznione na zdjęciach. Serwowano francuskie białe i czerwone wina. Pomiędzy stołami przeciskał się tłum ale jeśli na chwilę na nich czegoś brakło, to tylko na czas potrzebny, aby sprawnie uwijający się kelnerzy dopchali się z kolejnymi potrawami do stołów. Stopniowo między stołami się przerzedzało, bo możliwości przełknięcia jeszcze czegoś najpierw się kurczyły, a potem wyczerpywały, ku rozpaczy kandydatów na smakoszy. Zapełniać się za to zaczął parkiet, gdzie młodsze pokolenie gości używało sobie przy wcale niemałym udziale tego starszego. I jeśli coś naprawdę mogło zszokować, to ten widok, będący przecież zwieńczeniem festiwalu obżarstwa.
Wśród tych, którzy nakładali sobie kopy jedzenia na talerze, próbując posmakować wszystkiego i tych, którzy szaleli na parkiecie była spora grupa członków naszego Klubu. Nie zabrakło więc okazji do spotkań i rozmów w swoim gronie. I wspólnych tańców. A jednym z głównych bohaterów wieczoru był nie tylko dla nas Robert Sowa. Mecenas naszej Akademii Dobrego Smaku i jednocześnie jako szef kuchni hotelu Jan II Sobieski gospodarz tego wieczoru.
Imprezę opuszczaliśmy z egzemplarzami jego książki „romans kulinarny czyli 25 niezwykłych potraw, które połączyły dwoje ludzi” (niektórzy wzięli więcej niż jeden egzemplarz, dla znajomych), łudząc się nadzieją, że może coś z wrażeń tego wieczoru uda się odtworzyć we własnej kuchni. Łudząc się? A może jednak się uda!