II Europejski Kongres Gospodarczy w Katowicach
i polsko-czeskie spotkanie gospodarcze tamże
Zorganizowany z rozmachem kongres odbył się w Katowicach po raz drugi i po raz drugi wzięliśmy w nim udział. Po prostu uznaliśmy, że na imprezie tej rangi być wypada. Nasz klub w Katowicach reprezentowali prezes Europejskiego Forum Przedsiębiorczości Barbara Jończyk oraz dyrektor klubu, Rafał Korzeniewski. Wzięli oni też udział na zaproszenie czeskiej ambasady w odbywającym się w jego ramach polsko-czeskim spotkaniu gospodarczym.
Kongres pierwotnie miał się odbyć w połowie kwietnia, wszystko było dosłownie zapięte na ostatni guzik, gdy doszło do katastrofy w Smoleńsku i organizatorzy postanowili zmienić jego termin. Chyba postąpili słusznie i brawa dla nich, że gdy otrzymaliśmy informacje o nim, okazało się, że program jest praktycznie ten sam. Składający się z dziesiątków punktów program udało się im „przenieść w czasie” o półtora miesiąca z nieznacznymi tylko korektami. Gdy przyszło nam potwierdzić, w których z licznych sesji kongresu chcemy uczestniczyć, przyszło nam też tylko praktycznie powtórzyć nasz wybór. Oczywiście inauguracja w nowoczesnej i robiącej wrażenie sali koncertowej Akademii Muzycznej. Tam bardziej niż pobyt w zatłoczonej sali obrad liczyły się kuluary. Tam można było spotkać wielu z najważniejszych w naszym kraju ludzi i skorzystać z okazji, by zamienić z nimi parę słów. I wielu z tej okazji korzystało. Pędzący na złamanie karku były premier Jerzy Buzek był tu wyjątkiem ale miał jak się okazało usprawiedliwienie. Tego dnia odbierał w Siemianowicach Śląskich honorowe obywatelstwo miasta i ustawił się do zbiorowego zdjęcia z kilkoma tysiącami jego mieszkańców. My ucięliśmy sobie krótka pogawędkę z prezesem Związku Banków Polskich Krzysztofem Pietraszkiewiczem i byłym premierem (ale wciąż wpływowym politykiem), Janem Krzysztofem Bieleckim. Trochę się zagapiliśmy i zapomnieliśmy tego udokumentować na zdjęciu. Rozmów było oczywiście więcej, spotkaliśmy też naszą klubowiczkę, prezes Ewę Jakubczyk-Cały z PKF Consult (jest na zdjęciu!). Dowiedzieliśmy się, że Polska stanęła przed poważnymi wyzwaniami i co to są za wyzwania – ale szczegółom poświęcone miały być te już szczegółowe, sesje zaplanowane na dwa kolejne dni.
I tu właśnie stanęliśmy przed problemem wyboru. Oczywiście tego wstępnego dokonaliśmy wcześniej ale okazało się, że w praktyce można go jeszcze modyfikować. Co prawda pomiędzy kilkoma miejscami w Katowicach, w których odbywały się składające się na kongres sesje, organizatorzy zorganizowali darmowy i sprawnie działający transport, to problemu, że po kilka bardzo ciekawych wydarzeń odbywało się na raz to jednak nie rozwiązywało. To problem i dylemat także organizatorów, czy pozostać przy tej trzydniowej formule czasowej, czy jednak kongres wydłużyć (co zresztą też dla uczestników może stanowić problem). Nie ośmielimy się tu podpowiedzieć rozwiązania. Problem wyboru mieliśmy zresztą o tyle mniejszy, że wiele tematów było wałkowanych na konferencjach w Warszawie, które z bardzo różnym skutkiem tu polecaliśmy. Ale choć należymy do tych bywałych, to skład paneli w wielu także na nas zrobił spore wrażenie. Bywało, że w składzie panelistów nie tylko były rodzynki ale i z samych rodzynków się on składał.
Z programu drugiego dnia wybraliśmy sesje w hotelu Qubus. Tę poświęconą finansom, jedną z kluczowych. Tu dowiedzieliśmy się, że to, że suchą niemal nogą przeszliśmy przez kryzys zawdzięczamy między innymi też temu, że byliśmy zapóźnieni we wdrażaniu skomplikowanych, nowoczesnych instrumentów finansowych. Czasem więc i zapóźnienie może być atutem. Nie zdążyła też urosnąć spekulacyjna bańka na rynku nieruchomości, choć rosła szybko i gdyby kryzys przyszedł później jego skutki mogłyby być dla ans znacznie gorsze. No i temu, że nie mamy jeszcze euro, co akurat też okazało się atutem. Słaby złoty wspomógł nasz eksport. Czy nic już nam nie grozi? Tu zaleca się umiarkowany optymizm. Być może grozi nam choćby bańka na rynku nieruchomości w Chinach (choć to nie takie pewne). I na tym własnym także – i zachowajmy tu lepiej sporą ostrożność.
Równolegle odbywała się sesja poświęcona Euro ale temu piłkarskiemu. Wiązaliśmy niemałe nadzieje, że stanie się ono dla nas impulsem i przyspieszy budowę autostrad i modernizację kolei. Szczególnie miały skorzystać miasta, które zostaną gospodarzami Euro (Warszawa miała na przykład zbudować drugą linię metra). Z tymi nadziejami już się żegnamy, nic właściwie z tego przed Euro nie powstanie, choć UEFA jest zadowolona. Stadiony powstaną na czas. Co jednak z tymi stadionami po Euro? I tu padła już na szczęście odpowiedź optymistyczna. Budujemy je nowocześnie. To są nie tylko stadiony, to jest tez całe rozbudowane zaplecze i możliwość jego wykorzystania nie tylko na mecze piłkarskie (dotyczy to też samych płyt stadionów). Odrobiliśmy tu lekcje innych krajów i bardzo dobrze. Tylko co zrobi Warszawa z dwoma nowoczesnymi stadionami? Może jednak nie psujmy atmosfery przed Euro (i wyborami samorządowymi). Tu podzieliliśmy jak widać nasze siły.
A potem, jako danie drugie (czy raczej trzecie) wybraliśmy sesję dotycząca prawa. Tu akurat (niesłusznie) zainteresowanie było mniejsze. Niesłusznie, bo także z punktu widzenia przedsiębiorców to temat ważny. Była mowa o nadużywaniu tymczasowego aresztowania. Z czym może nie w takiej skali ale jednak wciąż mamy do czynienia. Było o śledztwach i oskarżeniach kończących się uniewinnieniem lub nawet nie wniesieniem aktu oskarżenia do sądu ale poprzedzonym publiczna egzekucją pomówionego w mediach. Mówił o tym między innym (także na swoim przykładzie) Janusz Steinhoff. I o brakach w znajomości podstaw choćby ekonomii zdecydowanej większości prokuratorów i sędziów – i wynikających stad konsekwencjach. Podsumowanie stanowiło tu wystąpienie sędziego Jerzego Stępnia, który uznał reformę wymiaru sprawiedliwości za tą, której w czasie ustrojowych przemian po prostu przeprowadzić się nie udało i wciąż jesteśmy tu niestety na początku drogi. Owszem, nie jest tak, że nic się ni zmieniło ale zmieniło się stosunkowo, tu właśnie, najmniej. Zmieniła się formuła procesu z inkwizycyjnego na kontradyktoryjny ale w praktyce nie do końca to funkcjonuje, bo przepisy przepisami ale jest jeszcze praktyka. Brak nam jednak wciąż systemu oceny pracy prokuratury. Uwolniliśmy ją co prawda od ręcznego sterowania przez polityków ale to nie wystarczy. I przyjęliśmy fatalne rozwiązanie, jeśli idzie o tworzenie aparatu sędziowskiego. Stworzyliśmy szkołę dla sędziów. U nas sędziów się kształci tak, jak nauczycieli czy inżynierów. Praktyki (i życiowego doświadczenia) nabierają sądząc i skazując. Tak być nie powinno! Stanowiska sędziów powinni obejmować ludzie już te doświadczenie mający i tu podał wzór anglosaski, pod tym względem będący dlań wzorem. Padł też postulat, aby odsunąć czy raczej odciążyć sędziów od tych czynności, w których faktycznie nie mamy odczynia z sądzeniem czyli wszelkich wpisów do rejestrów, bo to jest czynność czysto administracyjna i powinna być wykonywana przez zwykłych urzędników (i pewnie wszyscy czekający w kolejce na wpis czy wypis z różnych rejestrów tu przyklasną).
Na deser zaś zostawiliśmy sobie sesję o zarządzaniu w okresie kryzysu jako wyzwaniu dla menadżerów. Trochę wbrew tematowi skoncentrowano się jednak na zarządzaniu firmą, gdy mała jeszcze do niedawna rodzinna firma staje się tą średnią lub dużą. Gdy zarządzanie nią jednoosobowa lub z pomocą członków rodziny staje się nieefektywne lub wręcz niemożliwe. ZW roli panelistów wystąpili ci, którzy taka drogę przeszli. Od zarządzania metodą złotego palca prezesa do przekazania go w ręce zawodowych menadżerów lub przynajmniej ograniczenie jej na tyle, by do własnej decyzji zachować tylko te kluczowe, a resztę przekazać dotychczasowym podwładnym. To nie jest wcale łatwe, to wymaga przełamania bariery u siebie samego. Bo tak się przyzwyczailiśmy, bo po prostu nie potrafimy w nowej roli się siebie wyobrazić. Ale jest niezbędne, bo w pewnym momencie metoda ręcznego kierowania za pomocą tego złotego palca przestaje być skuteczna, staje się wręcz zagrożeniem dla firmy. Bo i bez tego i w ogóle wciągnięcia do współdecydowania przynajmniej o niektórych sprawach także pracowników firmy nie ma mowy o pełnym wyzyskaniu ich potencjału. Oni często też mają pomysły, ich drobne niekiedy innowacje mogą przysporzyć firmie niemało korzyści. Padł, może nieco zaskakujący tu przykład, blach wkładanych do listów – choć tu akurat wolelibyśmy zmianę prawa i inicjatywę polityków. I co zgodnie podkreślali ludzie, którzy przecież odnieśli osobisty sukces w biznesie używając tego wspomnianego złotego już palca, teraz mogą przynajmniej wyjechać na wakacje, nie drżąc, co się stanie z ich firmą. To temat dotyczący nie tylko firm, zmuszonych do tej zmiany wraz z przekroczeniem progu związanego z wielkością firmy ale i wielu firm rodzinnych, stojących przed wyzwaniem jakim jest sukcesja. Sytuacja w której ani dzieci, ani nikt z członków rodziny nie chce lub nie jest w stanie przejąć zarządzania firmą jest bowiem sytuacją coraz częstszą. Padło wiele przykładów, takich wynikających z własnego a nie cudzego doświadczenia, a więc tych najciekawszych.
Lekko już spóźnieni pognaliśmy teraz z hotelu do śląskiej ambasady Czech, jak się nieoficjalnie nazywa ich placówka na ulicy Stalmacha. Na polsko-czeskie spotkanie gospodarcze. Ominęła nas przez to bardzo zresztą skrócona część oficjalna. Organizatorzy zdawali sobie sprawę, że o wiele są te bezpośrednie kontakty – no i z tego, że znaczna część przybyłych wzięła tego dnia udział w jednej lub paru sesjach równolegle odbywającego się kongresu. Niezbyt więc chętnych, by znów wystąpić w roli słuchaczy. Trafiliśmy więc na tę już nieoficjalną część, na rozmowy przy piwie i grillu. Oprócz piwa było też i to niezłe czeskie wino, likiery i śliwowica. I cos, co nas zaskoczyło, bo myśleliśmy, że rzecz to wyklęta i zakazana prawem: absynt. Zakazanego (do niedawna, nie byliśmy jednak na bieżąco) owocu oczywiście skosztowaliśmy. Od alkoholi, smakowicie wysmażonej karkówki i kiełbasy grochowej ważniejsza była oczywiście okazja do rozmowy, z której oczywiście skorzystaliśmy. Poznając nie tylko naszych czeskich gospodarzy ale między innymi ambasadora Słowenii (zaowocowało to potem zaproszeniem na obchody ich święta narodowego). Pochwalili się też Czesi najnowsza Skodą Suberb (jest na zdjęciu) i lokomotywami, też Skody ale to, ci od samochodów, i ci od całej reszty, osobne firmy, które łączy tylko nazwa. U Czechów na Stalmacha bawiliśmy się na tyle dobrze, że choć planowaliśmy, to na wręczenie nagród laureatom konkursu Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości i towarzyszący mu bankiet już do hotelu Qubus nie wróciliśmy.
Ostatniego dnia wybraliśmy z programu sesje w położonym naprzeciw starego dworca hotelu Monopol. Stary hotel przebudowano gruntownie, miejscem, gdzie zaplanowano pierwszą z sesji okazał się dawny hotelowy dziedziniec, teraz zamieniony w przeszklone atrium. Poświęconej innowacjom w dziedzinie ochrony klimatu sesji nie będziemy może szczegółowo relacjonować, temat to zbyt obszerny ale zwrócimy uwagę na wątek przez większość uczestników podkreślany: ceny energii elektrycznej. Rezultatem wymogu ograniczenia emisji dwutlenku węgla i wymogu (także nas dotyczącego) wzrostu udziału energii odnawialnej w ogólnym bilansie będzie nieuchronny i to znaczny wzrost ceny energii elektrycznej. Bo energia odnawialna jest po prostu droższa i aby była konkurencyjna, zastosowany musi być system dopłat do niej lub (a raczej oba) system opłat za produkcję energii tego wymogu nie spełniającej. To samo dotyczy instalacji CCS czyli przechwytywania dwutlenku węgla. Ten kierunek już obowiązuje i z jego konsekwencjami powinniśmy się liczyć. Liczyć, czyli uwzględnić, że za energię w przyszłości płacić będziemy więcej i to sporo.
Druga z sesji, z punktu widzenia praktycznego ważniejsza, bo dotykająca tematu istotnego dla nas wszystkich, odbyła się w skromniejszej sali na zapleczu. W roli panelistów wystąpili ekonomiści, z których każdy nosił znane nazwisko i gość ze Słowacji Igor Barát. Bo mowa miała być o euro. Euro, które niedawno Słowacja u siebie wprowadziła a Igor Barát jest pełnomocnikiem jej rządu do spraw euro właśnie. Wbrew i u nas żywionym obawom jego wprowadzenie nie skończyło się na Słowacji wzrostem cen. Wskutek znacznego obniżenia się wartości walut państw ościennych portfele Słowaków wręcz urosły. Zakupów u sąsiadów mogli więc dokonywać taniej i ciągle z tego korzystają, na Słowacji rozwinęła się prawdziwa zakupowa turystyka. Trudno się więc dziwić, że poparcie dla euro po jego wprowadzeniu nie tylko nie spadło ale i wzrosło. Nie było minusów? Były. Słowacki eksport stracił na konkurencyjności, mniej też przyjechało turystów, bo Słowacja zrobiła się dla nich droga. Ale perspektywy nie są złe, Słowacja powinna niedługo wrócić na drogę wzrostu. Co z tego dla nas wynika? Pewne obawy wydają się przesadzone (ów wzrost cen, którego tak boja się politycy). Inne, spadek konkurencyjności naszego eksportu, gdyby przejście na euro nastąpiło po zbyt wysokim kursie, jest jak najbardziej poważny. To, że gdy wybuchł kryzys, euro jeszcze u nas nie wprowadzono, wyszło nam (a dokładniej naszej gospodarce) na zdrowie. Euro jednak wprowadzić musimy, bo się do tego zobowiązaliśmy. W dłuższej perspektywie będzie to zresztą dla naszej gospodarki korzystne, bo przestani jej zarażać ryzyko związane ze zmianą kursu złotówki względem euro i dolara. Ryzyko, które może nie każdego z nas ale przedsiębiorcę może uderzyć naprawdę potężnie. Raczej jednak niezbyt szybko, bo spełnić musimy jeszcze kryteria związane z wejściem do strefy euro, te związane z deficytem budżetowym i inflacją. Co ciekawe, wśród ekonomistów bardzo często wyrażana jest opinia, że dojść do spełnienia lub przynajmniej zbliżyć się do spełniania tych kryteriów czyli ograniczyć deficyt oraz wahania kursu złotówki (mechanizm ERM II) powinniśmy jak najszybciej. Często, co nie znaczy powszechnie. Może jednak nie wchodźmy w ten temat nazbyt głęboko, opór materii jest tu bowiem o wiele większy niż spór teoretyczny(poprzeczka według tych kryteriów zawieszona jest bowiem naprawdę wysoko). Przeczekać tez powinniśmy kryzys grecki a dokładniej poczekać, aż okaże się, co z niego dla strefy euro wyniknie. Mechanizm greckiego kryzysu jest dość prosty, Grekom, tak państwu jak i zwykłym ludziom pożyczano chętnie, bo bez obaw, że inflacja w przyszłości zeżre odsetki. Bo w końcu było to to samo euro, co w Niemczech czy Francji. A oni, dodajmy, chętnie te pożyczki brali. Teraz dostali kroplówkę w postaci doraźnej (niemałej!) pomocy ale co będzie dalej? I do tego krajów z problemami jest więcej. Hiszpania. Portugalia. Włochy. Na szczęście sytuacja nie jest tam aż tak zła. Pojawił się jednak problem, wynikający właśnie z greckich doświadczeń, wprowadzenia nadzoru nad finansami krajów strefy euro. Grecja po prostu oszukiwała i udowodniła, że liczyć na to, że wszyscy zachowywać się będą rzetelnie nie można. Musza powstać odpowiedzialne za to instytucje europejskie, bądź nadać te kompetencji trzeba instytucjom już istniejącym. Tak czy tak, oznacza to ograniczenia suwerenności krajów członkowskich. Co do tej potrzeby i co do tej konsekwencji panowała wśród panelistów absolutna zgoda. Odłożone ad acta przez polityków projekty pogłębienia integracji europejskiej nagle stały się znów aktualne. Tylko polityków i różnych wizjonerów zastąpili w roli jej heroldów ludzie odpowiedzialni za finanse (czyli ci bardzo twardo stąpający po ziemi). Oczywiście warto wiedzieć, do czego będziemy przystępować i także dlatego zapewne warto się ciut z przystąpieniem do euro wstrzymać. Dopowiadając, kryteria niekoniecznie muszą ulec zmianie (mogą nawet zostać rozluźnione), surowszy natomiast będzie sposób ich weryfikacji. Tu zaraz pojawia się myśl o Europie dwóch prędkości, tej bardziej zintegrowanej, z euro i tej bez. To nie jest wykluczone. I jeśli tak się stanie, stanowczo niedobrze będzie pozostawać zbyt długo poza strefą euro. Będzie to zbyt niebezpieczne. Kiedy więc euro? Jakaś data? Chętnych do występowania w roli wróżki na dziś brak (a niedawno jeszcze była kolejka). Zatem na pewno nie wcześniej niż w 2015. Ale kiedy? Nie, w roli wróżki my też nie wystąpimy.
Po ucięliśmy jeszcze rozmowę w trakcie lunchu z Krzysztofem Pietraszkiewiczem, prezesem Związku Banków Polskich i jednym z uczestników tej debaty. Udzielił nam paru rad i zamierzamy z nich niedługo skorzystać. Nie, nie dotyczą sposobu lokowania pieniędzy i prowadzenia biznesu w ogóle (choć namawia i lepiej weźmy sobie to do serca, jeśli ten problem nas dotyczy, do ubezpieczania się od ryzyka zmiany kursu walutowego), a pomysłów do wykorzystania w działalności klubu.
A co do lunchu to nie wspomnieliśmy dotąd, że o ten element gospodarze także zadbali. Tak, jak i komplet konferencyjnych materiałów (i różnych gadżetów) zapakowanych w wygodną torbę na ramię z logo konferencji. To i to zapewniając bezpłatnie, bezpłatny był też oczywiście udział w sesjach. Od strony organizacyjnej nic zarzucić się kongresowi nie da.
Z jednym tylko organizatorzy rady sobie nie dali. Z pogodą. Lało i było zimno. Coś z tym by należało zrobić. Nie, stanowczo nie namawiamy do zarzucenia wysiłków na rzecz zapobiegnięcia efektowi cieplarnianemu. Czyli co? No właśnie nie wiemy i mamy kłopot, co by tu można doradzić…
I to by było na tyle. Do zobaczenia w Katowicach za rok, na kolejnym kongresie! Bo oczywiście będziemy!
Zachęcamy też do obejrzenia prezentacji przygotowanych na poszczególne sesje kongresu (materiały organizatora):
prezentacje z drugiego dnia kongresu (kliknij, aby obejrzeć)
prezentacje z trzeciego dnia kongresu (kliknij, aby obejrzeć)
Jeśli idzie o zdjęcia z inauguracji, to w naszej galerii ograniczyliśmy się tylko do tych z kuluarów. Na stronie organizatora znaleźliśmy bowiem bardzo efektowne zdjęcia z części oficjalnej, znacznie lepsze od tych naszych i tam odsyłamy. Znajdziecie tam zresztą także z zdjęcia z pozostałych dni kongresu.
zdjęcia z kongresu, materiały organizatora (kliknij, aby obejrzeć więcej)