administrator
19 kwietnia

VII Ogólnopolska Giełda Szlachecka

W niskie progi Lasotów Pałacu, w sobotę 19 aprila, co go nowomodnie kwietniem zowią, w dzień, któremu patronem święty Tymon i błogosławiona Aldona, członków Klubu naszego europejskiego zaproszono, by w mroki sarmackich czasów cofnąć. 

Tańce miały być. Ognisko. Wróżby. Pokazy walk z użyciem wszystkiego oręża, który człowiekowi szlachetnej krwi do ręki wziąć wypada (bo w zakresie tego, czym można było dostać po głowie panowała bowiem zawsze pełna już demokracja). Herb miał mieć także każdy móc sobie wymalować, wprzódy wymyśliwszy, bo w nie uznającej żadnych heroldii czy innych biurokratycznych wymysłów Zachodu Sarmacji nie tylko w tym względzie panowała wolność ale i konieczność radzenia sobie po prostu. Być mieli fachowcy z Polskiego Towarzystwa Heraldycznego, Polskiego Towarzystwa Genealogicznego oraz Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego by nam w tym wszystkim doradzić, bo tu w lepszej jesteśmy sytuacji od naszych antenatów, którzy bez nich sami sobie radzić przecież musieli. Być też mieli nawet i ci z Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, bo szlachcic gdzieś przecież mieszkać musiał (i to się przynajmniej od tamtych czasów nie zmieniło).
 
Wszystko to było (poza ogniskiem wszakże, co zaznaczyć od razu należy) tylko pogoda haniebnie zawiodła. Schronić się trzeba było w gościnnie na szczęście otwartych wnętrzach pałacu Lasotów. Było więc tłoczno, nie wszystko więc może wypadło tak, jakby wypaść mogło ale i tak bawiono się świetnie, a kontrast z tym, co za oknem i przygnębiał, i podnosił na duchu, bo my byśmy wewnątrz a nie na zewnątrz, gdzie panowała plucha. To, że kiedyś trzeba było wśród tej pluchy jednak wrócić, też skłaniało, by ten czas wykorzystać jak najlepiej. I odwlec moment powrotu w złudnej jak się okazało nadziei, że a nuż, może w końcu się skończy.

Przemokli i zmarzli zresztą też uczestnicy sederowej kolacji na ulicy Próżnej, bo przezornie rozstawiony namiotowy dach wzdłuż mierzącego kilkadziesiąt metrów stołu chronił tylko tych, którzy już się pod nim znaleźli. Zdać się poza tym trzeba było na niezbyt poręczne i też nie do końca skuteczne parasole. Jeszcze gorzej powiodło się uczestnikom pierwszy raz w tym roku zorganizowanego święta ulicy Hożej, bo tam na parasole (lub jeśli ktoś był przezorny – peleryny) zdać się trzeba było w zupełności. W sumie mógł się cieszyć tylko ten, kto został w domu. Tylko z czego? Lepiej jednak może było zaryzykować przemoknięcie i zmarznięcie. Tu czy tam, jako alternatywę dla spędzenia tego czasu przed telewizorem bądź z książką. To przecież możemy robić co dzień od poniedziałku do czwartku. W weekend to już przesada.
 
Tym razem bez zdjęć. Wilgoć sprawiła, że odmówił on niestety posłuszeństwa.


Magazyn przedsiębiorcy