Dwie wystawy Fredericka Rossakovsky-Lloyda
patronat
Ta na Rancho pod Bocianem to była 43, a ta w galerii Schody 44 jego indywidualną wystawą. Wystawia zresztą na całym świecie i tych zagranicznych wystaw było nawet więcej (na co dzień mieszka zresztą w Londynie). Dekadę temu dla malarstwa rzucił prace zawodową, wcześniej studiował filozofię i zarządzanie zasobami ludzkimi.
Określenie rzucił pracę zawodową jest przy tym niezręczne, bo przecież dziś żyje właśnie z malarstwa i całkiem nieźle mu się powodzi (od siebie dodaje, że jest to praca, przynajmniej w jego wypadku przyjemna i do tego dobrze płatna). Czyli nie tylko on sam docenia to, co dziś robi, ale i ci, którzy kupują jego obrazy. Jest także poetą i ma własne wydawnictwo poetyckie. Mieliśmy go zapytać, czy zawsze chciał być artysta, ale w porę się połapaliśmy, że jest to pytanie zupełnie bez sensu (on sam innym odpowiada dowcipnie na to pytanie, że odkrył swój talent, gdy zaczęto kupować jego obrazy). To, co robi, to nie jest w pocie czoła wypracowane malarstwo akademickie, którego można się nauczyć (z nienajlepszymi rezultatami, jeśli jest tylko czymś wyuczonym), a z drugiej strony, przy największym nawet talencie, nie da się go bez tej nauki uprawiać. Tu mamy jednak do czynienia z malarstwem, które jest rezultatem obserwacji, co czyni ten moment w zasadzie dowolnym. Ważne jest tylko przekroczenie tego krytycznego punktu, gdy ma się już coś do powiedzenia. I to malarstwo to ma, choć artysta najczęściej w odnalezieniu odpowiedzi na pytanie, o treść jaką kryje jego obraz, zbytnio nam nie pomaga, zostawiając interpretację nam samym. Pewną podpowiedzią są tylko tytuły, które nadaje swoim obrazom. Frederick zdążył się już nawet dorobić własnego, rozpoznawalnego stylu w cyklu obrazów zatytułowanym „Naughties”. Pozbawione twarzy postacie na tych obrazach mogły dzięki swojej anonimowości pozwolić sobie na nieco więcej, być szczere. Było też odrobinę „niegrzeczne”, bo takie jest znaczenie tego angielskiego słowa. Zarazem przy całej tej anonimowości pełniły również jakąś społeczną rolę. Mogły być biznesmenem, ale i tancerką. W tym sensie my również mogliśmy się z tymi postaciami utożsamiać. Dorobiwszy się zaś swojego, łatwo rozpoznawalnego stylu, właśnie go porzucił, by dokonać jeszcze jednej przemiany. Swój nowy cykl zatytułował „Historie zakazanego pożądania”. Po raz pierwszy obrazy z tego cyklu zaprezentował w galerii Schody, na Rancho pod Bocianem mogliśmy zaś zobaczyć jego wcześniejsze prace z cyklu „Naughties”. Podział nie był aż tak surowy, na ściany galerii Schody znajdującej się w piwnicy jednej z kamienic przy Nowym Świecie, czyli przy głównym, najbardziej prestiżowym warszawskim deptaku, zapełniły też obrazy starsze, mające stanowić jakby punkt odniesienia. Piwniczna lokalizacja nie jest przy tym i nigdy tu nie była czymś, co obniża prestiż galerii. Renomowana i mająca długą historię galeria Krytyków Pokaz, także mająca adres przy Trakcie Królewskim, również mieści się w piwnicy. Powoduje to tylko podział na tych, którzy o tym wiedzą, i tych, którzy nie wiedzą (i nie umieją wskazać drogi, dowodząc tym swojej ignorancji w sprawach sztuki). Na tych nowych obrazach postacie nie są już bez twarzy, choć czasem widzimy tylko jej część lub nawet, jak na jednym z zaprezentowanych obrazów, skrywa je maska przeciwgazowa. Twarz stanowiąca wyróżnik odzianego człowieka nie jest tu bowiem najważniejsza. Są nagie, ich tożsamość związana jest z ich płciowością. Dodajmy jeszcze, że artysta po raz pierwszy właśnie w galerii Schody zaprezentował swoją nową kolekcję w Polsce. Dotąd były to zawsze obrazy wcześniej pokazywane już za granicą.
Którego Fredericka wolimy? Tu już musimy dokonać wyboru sami. Można było łatwo dostrzec, że goście wernisażu byli pod tym względem mocno podzieleni. Ale nie znaczy to, że obrazy z tej nowej kolekcji nie znalazły uznania. Miało to nawet wymiar materialny, kilka z nich znalazło nowych właścicieli, a w przypadku jednego z nich tych chętnych było aż czworo. Następnego wieczoru po wernisażu, była jeszcze Noc Muzeów, w której programie wystawa się oczywiście również znalazła.
Frederick zaprezentować miał się też jako poeta. W czasie jego krótkiego pobytu w Warszawie, oprócz dwóch wernisaży jego malarstwa (potem miał być jeszcze trzeci, w Poznaniu), odbył się też jego wieczór autorski, na który zaprosił w niedzielę 19 maja do Ukrytego Miasta, poświęcony właśnie wydanemu ósmemu już tomikowi jego poezji, zatytułowanemu „शून्यता” (śūnyatā) . Tym razem był to wybór jego najlepszych wierszy, które zdążono już przetłumaczyć na kilka języków.
Wystawę w galerii Schody można jeszcze oglądać do środy 29 maja (kliknij).
od poniedziałku do piątku, godz. 13.00 – 18.00
Galeria Schody, ul. Nowy Świat 39, do 29 maja
gdzie to jest: http://tinyurl.com/cao8smn
Obie wystawy, a także wieczór poetycki Fredericka Rossakovsky-Lloyda, zorganizowała Fundacja Art Humanitatis Katarzyny Zamojskiej, pomagając wielu odkryć Fredericka dla siebie. Chyba my też, patronując tym wydarzeniom, mamy w tym także swój mały udział.
Zdjęcie malarza zostało nam użyczone przez Fundację Art Humanitatis.