administrator
16 listopada (aktualizacja)

Sputnik nad Polską, ceremonia zamknięcia festiwalu
(nie dajcie się zmylić, to jeszcze nie koniec!)

Ceremonia zamknięcia festiwalu odbyła się w kinie Iluzjon jeszcze w przeddzień jego zakończenia, można więc było ogłosić tylko wyniki obrad jury, bo głosowanie widzów jeszcze trwało, a ostatnie festiwalowe filmy uczestniczące w konkursie miały być pokazane w niedzielę wieczór. Z pewnym więc opóźnieniem dowiemy się, czy ocena jury i widzów była zgodna. Trzyosobowe jury, aktor Andrzej Seweryn, reżyser Xsawery Żuławski i krytyk Łukasz Maciejewski (jakże różne osobowości, wypracowanie werdyktu w tym gronie musiało być sporym osiągnięciem) za najlepszy film festiwalu i to jednogłośnie uznało film Aleksandra Wieledyńskiego „Geograf, który przepił globus”


Film, którego tytuł mógł wręcz zniechęcić i rzeczywiście jest ostrą diagnozą społeczna współczesnej Rosji, jak napisano w uzasadnieniu werdyktu, ale zarazem podchodzący do jego bohaterów w sposób wyrozumiały i w sumie jakoś optymistyczny. I świetna rola rzeczywiście charyzmatycznego Konstatina Chabieńskiego. Co też ważne, widownia na ten nagradzamy już film głosowała też nogami, acz czy przełożyło się to wynik plebiscytu publiczności, jeszcze się przekonamy. Druga nagrodę otrzymał „Major” Jurija Bykowa. Tu temat bardzie uniwersalny, to, że ludziom w mundurach (i ich odpowiednikom bez nich) łatwo przychodzi stawiać się ponad prawem nie jest ani odkryciem, ani nowością. Nie bez odniesień jednak do miejscowych realiów. Film brutalny, ale z zaskakującym suspensem, którego oczywiście nie wolno nam zdradzić. Jego rolę podkreślono w decyzji jury, więc niejako mleko się już rozlało. I wreszcie „Opowieści” Michaiła Segała, chyba od początku faworyt do jednej z głównych nagród festiwalu, cztery bardzo różne, nawet gatunkowo, opowieści, jednak w pewien sposób połączone. Tu zacytuję może wprost z uzasadnienia „za uniwersalizm, spełnioną autorską próbę emocjonalnego i formalnego otwarcia kinematografii rosyjskiej na nowe obszary”. Nie przepadam za tym językiem, ale pokazuje on nastawienie jury, które duży nacisk kładło na uniwersalizm filmów (słowo, które tam zresztą wprost pada), co zawsze budzi u mnie wątpliwości, bo w praktyce oznacza tyle, że gotowi jesteśmy poznać tylko to, co łatwo nam zrozumieć, w rezultacie nie poznajemy często nic. Coś, co jest ciężką i chyba nieuleczalną chorobą amerykańskiego kina i coraz częściej naszego. Ale w odniesieniu do akurat tego, wielokrotnie też gdzie indziej nagradzanego filmu, decyzji jury nie myślę podważać. Zabrakło w gronie nagrodzonych i jest to dla mnie zaskoczenie, „Iwana, syna Amira” Maksima Panfiłowa, filmu który próbował zmieniać ludzi i świat, pokazać, że niemożliwe nie jest łatwe, ale jednak możliwe. A do tego wcale nie próbującego pokazać utopijnego, wyśnionego świata. Nagrodę specjalną za to otrzymała „Podróż zimowa” Siergieja Tarmajewa i Ljubow Lwowej za „odwagę w przełamywaniu tematu tabu współczesnej Rosji” i chodzi tu o temat homoseksualnej miłości by postawić kropkę nad „i”. To jednak, ze taki film mógł powstać i „reprezentować” Rosje na festiwalu świadczy, że i tam jednak zachodzą zmiany w postrzeganiu tych spraw.

 

A potem pokazano jeszcze będący taką wisienka na festiwalowym torcie komedie „Żydowskie szczęście” Aleksieja Granowskiego z 1925 roku. Film powstały na podstawie opowiadań Szolem Alejchema, twórcy „Skrzypka na dachu” co warto tu dodać, bo coś z tamtego klimatu jest też obecne w tym filmie. Wszystko dzieje się w przedrewolucyjnej jeszcze Rosji, w Berdyczowie. Jego główny bohater, biedny Żyd chwyta się coraz to innych zajęć mających przynieść mu zarobek. Fantastyczna jest scena, gdy podczas kąpieli w rzece próbuje sprzedać ubezpieczenie innemu kąpiącemu się Żydowi, który jednak również okazuje się agentem ubezpieczeniowym. Próbuje swych sił też jako swat, udaje mu się nawet wysłać statkiem cały transport ubranych już w suknie ślubne panien młodych do Ameryki (fenomenalna scena ich załadunku), tyle, że okazuje się, że to wszystko mu się tylko śniło. Ale wystąpi też w roli prawdziwego swata... Kino porównywalne do najlepszych obrazów Chaplina. Autorem napisów do filmu był Izaak Babel, bo to jeszcze film niemy. A w roli taperów, na żywo do filmu zagrał Pushkin Klezmer Band. Jak się skromnie na początek przedstawili, na co dzień grają głównie na weselach. Ale jak grają! Nie jest to całkiem nowy i nieznany i u nas sposób ożywiania starych filmów, od czasu do czasu takich prób dokonuje się także i u nas, i też z powodzeniem. Nie jest to wcale łatwe, najczęściej taka muzykę trzeba dopiero napisać, a prawie dwie godzony grania bez przerwy jest umiejętnością, która można wyćwiczyć chyba tylko na weselach.

 

Cała ceremonia i pokaz filmu odbyły się w kinie Iluzjon, nie tak dawno przywróconym do życia dawnym kinie Stolica. Szczęśliwie nie zrealizowano pomysłu, by zbudować tam kanał dla orkiestry, nie było to zresztą tak naprawdę potrzebne, bo to jedno z tych dziś rzadkich kin o widowni nie mającej formy amfiteatru, a płaskiej, za to z wysoko zawieszonym ekranem. Zmieściła się też pod nim niewielka, dostępna wprost z widowni scena, na której miał miejsce skromna ceremonia wręczenia nagród, a potem miejsca zajęli muzycy. Tych, którzy dawno tam nie byli, pewnie zdziwi to, że sama sala wygląda tak samojak kiedyś, rzadziej tylko rozstawione są fotele (poprzednio, jeśli ktoś był wyższy,  miało się kolana pod brodą), ale nawet ich kształt jest tradycyjny. Na ścianach tak jak kiedyś wiszą zaś płaskorzeźby z Syrenkami. Dwie w wersji bojowej (amfibia i lądowa) oraz jedna typu „kobieta pracująca”, z kielnią. Wchodzi się tylko inaczej, co jest akurat mało sensowne, bo nie przez rotundę, a od tyłu. Dawne wejście przekształcono zaś w miniaturową ekspozycję, są tam dwa stare projektory i rekonstrukcje „ruchomych obrazów”.  Warto tam zajrzeć, przed lub po seansie (wszystkiego można tam dotknąć).

 

A potem była jeszcze lampka wina i trzeba było iść na kolejne seanse. Tyle było jeszcze przecież do zobaczenia. Jeśli ktoś nie był, można się było wybrać też na film, który otrzymał Grand Prix festiwalu, a który został powtórzony na specjalnym seansie w niedzielę wieczorem w Kinotece, jako ostatni akord kończącego się festiwalu. Nie, stop, nieprawda!

 

Tak, jak festiwal nie skończył się w sobotę, nie skończył się też w niedzielę. To był tylko koniec jego warszawskiej odsłony. Teraz festiwal rusza w Polskę, by odwiedzić w sumie czterdzieści miast...

 

I jeśli czegoś nie widzieliście, możecie ruszyć za nim w pogoń!

 

 

Znamy już wyniki plebiscytu publiczności !


Liczenie głosów trochę trwało, ale znamy już wyniki plebiscytu publiczności. Każdy widz mógł po seansie oddać głos oceniając filmy w skali od 1 do 10 i to nie tylko film, który oglądał, ale także inne biorące udział w konkursie. Jury i publiczność były jednomyślne, jeśli idzie o wskazanie najlepszego filmu festiwalu, podwójnym zwycięzcą został film Aleksandra Wieledyńskiego „Geograf, który przepił globus”. Różnice pojawiły się dalej, bo drugie miejsce zajął nasz faworyt „Iwan, syna Amira” Maksima Panfiłowa, a trzecie również niedocenione przez jury „Pragnienie” Dmitrija Turina.


Głosowała też publiczność Małego Sputnika. Tu zwycięzcą okazał się bezapelacyjnie dobrze nam znany „Wilk i Zając”, podejrzewamy nawet, że głos tej nieco starszej publiczności, która z najmłodszymi chodziła do kina, miał tu wpływ poważny. Drugie miejsce, tak jak w zeszłym roku (tu głosować można było inaczej niż w głównym konkursie, na filmy na Sputniku  już pokazywane), zajęły „Bajki Maszy”. A trzecie zupełnie nowa produkcja „Iwan Carewicz i Szary Wilk”.

 

A teraz, jak już o tym pisaliśmy, Sputnik rusza w Polskę. Już w piątek odwiedzi Kęty (na trasie są i mniejsze miasta), potem Elbląg, Wągrowiec i Kraków…

 

 


  

Magazyn przedsiębiorcy
galeria zdjęć