administrator
23 czerwca

Polska i Europa po Irlandii

Pierwsza z całej serii debat poświęconych wynikowi referendum w Irlandii odbyła się już w tydzień po nim. Bo jak to ujęliśmy, zachęcając klubowiczów do skorzystania z zaproszenia od naszego partnera i zarazem jednego z jej organizatorów demosEUROPA – Centrum Strategii Europejskiej, coś z tym irlandzkim referendum zrobić trzeba. Tylko co?

Sens takich debat polega na tym, że zbiera się parę mądrych głów i próbują coś wspólnie uradzić, licząc też na głosy pozostałych uczestników debaty, którzy występują w niej nie tylko jako widownia ale czynnie się w nią włączają. Sala w fundacji Batorego żadnych specjalnych właściwości nie ma (poza sprawnie działająca klimatyzacją) ale tych ważnych debat zaskakująco dużo odbywa się właśnie tam. Tak było i tym razem. Czy coś więc uradzono? Wszystko po kolei.

Była to już druga tego dnia debata w Batorym ale mimo tego i mimo upalnej pogody frekwencja także i na tej dopisała. Parę przynajmniej osób było zresztą na obu. Wśród uczestników, tak jak i na poprzedniej, nie zabrakło też Barbary Jończyk i innych członków naszego Klubu.

Relację zacząć wypada od mądrych głów, ich wyliczenie będzie przy też okazji wyliczeniem organizatorów tej debaty:

– profesor Lena Kolarska-Bobińska, dyrektor
Instytutu Spraw Publicznych
Paweł Świeboda, prezes
demosEUROPA – Centrum Strategii Europejskiej
Krzysztof Bobiński, prezes fundacji „Unia i Polska”
Eugeniusz Smolar, prezes
Centrum Stosunków Międzynarodowych

Debatę poprowadził, tak jak i poprzednią, prezes
Fundacji Batorego Aleksander Smolar.

Irlandia po raz drugi powiedziała nie: dlaczego i czy nie można było tego przewidzieć?

Lena Kolarska–Bobińska, która zabrała głos jako pierwsza zaczęła jednak nie od tego ale od dość zaskakującej uwagi. Było to nawiązanie do dyskusji poprzedniej (należała do tych paru osób, które wzięły udział i w jednej, i w drugiej). W Polsce, powiedziała, wybory wygrywały ekipy obiecujące zwolnienie reform, obiecujące spokój, po czym, w sondażach, paradoksalnie poparcie dla tych reform rosło. W Europie mamy sytuację podobną. Z Irlandii, a wcześniej z Francji i Holandii nadchodzi sygnał: zwolnijcie! Ale z czasem opinia publiczna może zaakceptować reformy, których dzisiaj się obawia. W badaniach eurobarometru rośnie poparcie dla jednoczesnego prowadzenia pewnych działań na szczeblu krajowym i europejskim. Bo, gdy miast abstrakcyjnego dość pytania o tempo i stopień integracji zadamy pytanie konkretne, co z tym i z tym, okazuje się, że skutecznie można to zrobić (lub skuteczniej), gdy działaniom na szczeblu krajowym towarzyszyć będą analogiczne działania w innych krajach Unii. Potrzeba i użyteczność integracji jest więc dostrzegana w praktyce. Może wiec zmienić sposób reformowania Unii? Dotąd te reformy były zawsze odgórne. To trochę wynika z logiki Unii ale teraz właśnie jest odpowiedni moment, by się zastanowić, czy nie można inaczej? A nawet trzeba się zastanowić w ramach wyciągania wniosków z irlandzkiej porażki. Może miast wielkiego traktatu potrzeba czegoś innego. Może integracja powinna postępować wokół konkretnych spraw. Przykładem może być tu polityka zagraniczna. May tu szereg polityk, choćby śródziemnomorską. Może wokół nich się jednoczyć i tak pójdziemy do przodu jeśli idzie o integrację?

Jako drugi zabrał głos Eugeniusz Smolar, i odnosząc się do tej propozycji stwierdził, ze na razie tych polityk rozumianych jako element jednoczenia się Unii wokół konkretnych spraw nie ma. Są za to tarcia i choćby właśnie Unia Śródziemnomorska może być tu przykładem. Bardzo rzadko dzieje się inaczej, jak na przykład w Kijowie ale tam akurat działano skutecznie nie oglądając się na upoważnienie Komisji Europejskiej. Zadziałała europejska solidarność ale nie europejskie instytucje. Przykładem i to naprawdę złym są stosunki z Chinami. W Pekinie co chwila ląduje kolejna delegacja z Europy i polityk mamy tyle, co krajów Unii. A przecież odczuwająca zagrożenie ze strony chińskiego przemysłu nie będzie skuteczna, jeśli nie wystąpi razem. Bo duże państwa europejskie w skali świata już duże nie są. Duża jest (i ma przez to co położyć na szali) Unia Europejska. Także pomoc zagraniczna udzielana przez Unię będzie skuteczniejsza, niż udzielana przez każdy kraj z osobna. Tymczasem jednak mamy do czynienia z denacjonalizacją polityki zagranicznej. Dotyczy to też sfery bezpieczeństwa energetycznego. W interesie zatem Polski jest poparcie traktatu. Powinniśmy się w kontekście celów stawianych Unii Europejskiej opowiedzieć za dużym budżetem Unii, powyżej obecnego 1% PKB.

Jako kolejny zabrał głos Krzysztof Bobiński. Zaczął od pomysłu tzw. twardego jądra. Pomysłu, by najbardziej te kraje Unii, które chcą szybszej, głębszej integracji zrobiły to nie oglądając się na pozostałe. To jego zdaniem ucieczka do bezpiecznego świata sprzed rozszerzenia Unii. Mowa o kroku wprzód ale jest to w istocie krok wstecz. Traktat trzeba ratyfikować jak najszybciej i zrobić ten krok w przód razem! Dlaczego tak się jednak stało, że traktat niewiele różniący się od poprzedniego dało się „wcisnąć” 26 krajom a tylko w jednym nie? Bo tylko w jednym sprawdzono to w referendum. Irlandii warto się jednak trochę przyjrzeć. Irlandia to kraj rozchwiany. Z kraju emigrujących ludzi zamieniła się w kraj imigracji. Ten element zwykle pomijamy ale obok skoku gospodarczego i wzrostu poziomu życia składa się na ogromną zmianę, którą muszą Irlandczycy ogarnąć, oswoić się z nią. Ale nie tylko tam by się tak skończyło, gdyby i tam przeprowadzono referenda. Wyraziło ono bowiem wspólna już dla społeczeństw wszystkich małych krajów Unii tęsknotę, do tego, co było, gdy miały one w niej sporo do powiedzenia. Teraz będą miały do powiedzenia znacznie mniej i traktat stawia tylko kropkę nad i. To nieuniknione w rozszerzonej Unii. Z tego punktu widzenia Polska jest i krajem dużym, i małym. A w każdym razie tak się zachowuje i musi wreszcie cos wybrać. Albo, niech to zabrzmi optymistyczniej – może. Rzucił jeszcze pomysł, którego już nie rozwinął, by nie mający co robić Senat stał się w Polsce izbą koncentrującą się na tematyce europejskiej. Na czym miałoby to polegać już nie rozwinął i nikt się nie dopytywał, bo po kilkunastu latach prób znalezienia dlań jakiegoś zajęcia przeważa pogląd (tu milczącą wyrażony), by go po prostu znieść.

Jako ostatni z zaproszonych za stół prezydialny głos zabrał Paweł Świeboda. Odwrotnie niż pozostali zaczął wprost od Irlandii i przytoczył informację, której nikt z próbujących dać odpowiedź dlaczego, pominąć nie powinien. Sondaż Gallupa, w którym 76% głosujących na nie stwierdziło, że ich głos miał dać rządowi mandat do renegocjacji traktatu. Nie było na nie, bo traktatu nie znali bądź nie rozumieli ale dlatego, że byli mu przeciwni. Nie znaczy to oczywiście, że go znali i rozumieli (często wprost przeciwnie) ale nie tak to argumentowali. Czyli był to głos świadomy. I bardzo niepokojący, bo oznacza to, że Unia zamienia się w ring, na którym każdy każdemu coś wyrywa i o coś z kimś walczy. I robi się to już sportem powszechnym, bo z udziałem całych nawet społeczeństw. Z traktatem jest ten problem, że nie ma on autora. Nikt się doń nie przyznaje i tak naprawdę jako całości, pewnego pomysłu nikt go nie broni. Ci, co są za też nie mówią, że jest dobry, tylko że trzeba go przyjąć. A teraz Unia będzie miała duży problem i miast zmierzyć się z najróżnorodniejszymi wyzwaniami, z którymi zmierzyć się powinna, zajmować się będzie sama sobą. I zajmować długo, bo to może nie być koniec kryzysu. Następnym potykaczem mogą być Czechy, a to one niedługo mają sprawować prezydencję w Unii (już za pół roku, po Francji).

Zanim rozpoczęła się otwarta dyskusja głos zabrał jeszcze gospodarz, Aleksander Smolar. Jego głos był bardziej radykalny niż poprzedników. Stwierdził, że traktatu lizbońskiego już nie ma. Nie ma, bo bez ratyfikacji choćby przez jeden kraj nie może on wejść w życie i tak właśnie się stało. Najwłaściwszym wyjściem w tej sytuacji byłoby rozwiązanie Unii i zawiązanie jej już bez Irlandii. Dla tej nowej Unii przygotować by mależałó konstytucję na wzór amerykański, znacznie krótszą i bardziej zrozumiałą niż traktat. Dla Irlandii byłoby oczywiście miejsce w tej Unii ale nie byłoby miejsca na uleganie szantażowi. Musiałaby sama zdecydować, czy chce do takiej Unii należeć, czy nie. Podkreślił, że problemy Unii to na dziś głównie problemy jej funkcjonowania na zewnątrz. Relacji Unia – Świat. W światowej prasie pojawiają się już artykuły, że po przegranym referendum w Irlandii oraz fiasku procesu ratyfikacji traktatu lizbońskiego Europa traci znaczenie jako podmiot światowej polityki. Oczywiście jest jeszcze taka możliwość jak powtórzenie referendum w Irlandii. Podaje się nawet termin – przed przyszłorocznymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, by mógł on zacząć funkcjonować od razu na nowych zasadach. Tyle, że to może nic nie dać. Jeśli idzie o powody Irlandzkiego fiaska to dorzucił jeszcze jeden – Irlandczycy nie chcą płacić. Jeden z, ale ważny. Zwrócił też uwagę, kto w Irlandii głosował za, a kto przeciw. Za były elity i zamożniejsi. Przeciw – masy i co różni nas od Irlandii (u nas byłoby to zupełnie inaczej) młodzi. Dodał jeszcze, ż gdyby referendum przeprowadzić we Francji, to tam też traktat by przepadł, nie jest to więc problem tylko małych krajów.

W dyskusji zwrócił uwagę głos Marka Borowskiego, który stwierdził, że w Irlandii głosowano na nie z powodów, które nie znajdują żadnego oparcia w samym traktacie. Głosowano więc na nie z powodu nieznajomości traktatu. Należy zatem uszanować głos Irlandczyków, a właściwie uszanować ich obawy i sporządzić aneks, w którym znalazłyby się jasne zapisy te obawy rozwiewające. Oczywiście wymagałby on ratyfikowania także przez inne kraje ale z tym nie powinno być kłopotu, bo nie chodzi o zapisy z traktatem sprzeczne. Aneks dałby zaś rządowi Irlandii uzasadnienie dla poddania traktatu pod ponowne głosowanie i posłużył jako argument mogący przekonać przynajmniej część z tych, którzy byli teraz przeciw, do głosowania za. Ale były też głosy radykalniejsze, jak ten, by poddać traktat pod referendum ogólnoeuropejskie, i przyjąć bądź odrzucić po prostu większością głosów. Redaktor Iwanicka zaapelowała o podpis prezydenta pod ratyfikacja, przypominając, że również i Polska należy do krajów, które traktatu wciąż nie ratyfikowały (zgodę wyraził tylko parlament). Padło też parę pytań o obecny stan prawny wywołanych stwierdzeniem Aleksandra Smolara, iż traktat lizboński jest już martwy.

Od odpowiedzi na te ostanie zaczęła się druga runda, w której jako pierwszy zabrał głos prowadzący debatę Aleksander Smolar. Wyjaśnił, że traktat lizboński nie wejdzie w życie jeśli jego ratyfikacji odmówi choć jeden kraj. I taki kraj już się znalazł. Jednocześnie w samym traktacie znalazło się zobowiązanie, że wszystkie kraje Unii wypowiedzą się na jego temat. Powiedzą mu tak lub nie. I to dotyczy też Polski. I dlatego, już po fiasku referendum irlandzkiego ostatecznej ratyfikacji traktatu dokonała Anglia. Zapewne też będzie miała miejsce próba skłonienia Irlandii do powtórzenia referendum, o której wspomniał Marek Borowski i może to wyglądać właśnie w ten sposób. Ale nie możemy mieć pewności, że czy będzie skuteczna, a jeśli tak, to czy wynik referendum będzie inny.

Paweł Świeboda, który w tej rundzie zabrał głos jako następny (kolejność tu była odwrotna niż w pierwszej) zaczął od głosów wieszczących koniec Unii i zwrócił uwagę, że najwięcej pojawia się ich w Stanach i jest to forma odreagowania podobnych przepowiedni dotyczących roli samych Stanów. Na nic takiego, przynajmniej nie w tej skali, się bowiem nie zanosi. Unia to wielkie mocarstwo regulacyjne. Narzucające światu standardy. Jej wielkim sukcesem było też euro, które podważyło pozycję dolara. Powtórka w Irlandii jest rozwiązaniem najbardziej prawdopodobnym ale źle się stanie, jeśli Irlandia nauczy się najpierw odrzucać a potem po namowach i być może jakichś koncesjach przyjmować. Staniemy się zakładnikiem Irlandii, a może jeszcze innych krajów, które pójdą tą drogą. Źle w ogóle, że rozwiązania zawarte w traktacie nie cieszą się popularnością. Do niewielu z nich jesteśmy naprawdę przekonani, a zwłaszcza dotyczy to polityków. Stąd te problemy z ratyfikacją, nie mając do nich przekonania trudno nam przekonać innych. Raczej zarażamy ich swoimi wątpliwościami. Dlatego może lepszym wyjściem będzie przyjmowanie traktatów sektorowych.

Krzysztof Bobiński odniósł się do zarzutów o to, że traktat został narzucony odgórnie, wskazując, że stanowi on rezultat uzgodnień 27 demokratycznie wybranych rządów tworzących Unię i to stanowi jego legitymacje.

Eugeniusz Smolar podkreślił, że nowatorskie rozwiązania traktatu lizbońskiego mogą być wprowadzone w ramach obecnego traktatu. Przez przyjmowanie traktatów sektorowych. Można na przykład wprowadzić wspólna służbę zagraniczna i nie tylko koordynować działania dyplomacji krajów Unii ale i tworzyć wspólne przedstawicielstwa dyplomatyczne tam, gdzie te kraje nie maja ważnych interesów. Raczej żaden kraj nie zrezygnuje bowiem z ambasady w Waszyngtonie czy Pekinie ale szereg z nich przecież nie utrzymuje placówek dyplomatycznych w mniejszych krajach i tam tworzenie wspólnych przedstawicielstw byłoby jak najbardziej celowe. Zwrócił tez uwagę, że prócz w procesu integracji prowadzone poprzez poszerzanie i pogłębianie Unii odbywa się proces mniej formalny ale równie ważny. Upodabnianie się rozwiązań prawnych i tu proces integracji z Rosją zaszedł wcale już daleko, choć ta do Unii w ogóle do członkostwa w Unii nie aspiruje. I nie dotyczy to tylko Rosji.

Jako ostania zabrała głos Lena Kolarska-Bobińska, podkreślając, że tego przegranego irlandzkiego referendum (tak zresztą, jak i poprzednich) nie wolno traktować jako wyrazu antyeuropejskości. W referendum irlandzkim wzięła udział raptem połowa uprawnionych, zatem ci, którzy byli przeciw i wyrazili to w głosowaniu nie byli aż tak liczni. Za to nie było zupełnie mobilizacji po stronie zwolenników Unii (choćby takiej, jak przy poprzednim referendum). Nie ułatwiało też sytuacji widoczne już spowolnienie irlandzkiej gospodarki i niepopularność rządu, któremu trudno było w związku z tym zmobilizować Irlandczyków do głosowania na tak.

Zrelacjonowaliśmy na podstawie notatek dyskusję dość obszernie. Czy dokładnie? Staraliśmy się ale zapewne błędów nie uniknęliśmy. Akcenty ośmieliliśmy się zaznaczyć sami i być może tu zwłaszcza rozminęliśmy się w intencjach z biorącymi głos w dyskusji.

Nie da się uniknąć tu pewnego komentarza. Czy dyskusja dała odpowiedź na postawione w niej pytania. I tak, i nie. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem rozwoju wydarzeń będzie kontynuacja procesu ratyfikacji i jeśli uda się go dokończyć (na tak oczywiście) we wszystkich poza Irlandią krajach, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że Irlandia nie będzie miała innego wyjścia niż powtórzyć referendum. Sprawa jest dla Europy ważna, więc możliwe jest opatrzenie traktatu jakimś aneksem, który wyjdzie naprzeciw żywionym przez irlandzkich wyborców obawom (mówił o tym Marek Borowski). Bo to oni ostatecznie rozstrzygną. Taki sposób rozwiązywania problemów wydaje się cokolwiek niepoważny, wręcz dziecinny, bo sygnał jaki otrzyma Irlandia będzie brzmieć: pospieszcie się, tylko na Was czekamy, nie róbcie kłopotów! Ale dotąd okazywał się skuteczny. Co będzie jeśli nie okaże się skuteczny? Unia chyba będzie musiała dorosnąć. Dotychczasowe metody podejmowania decyzji w Unii jakoś funkcjonowały ale tylko jakoś. Traktat lizboński częściowo, ale właśnie tylko częściowo, to rozwiąże, dając możliwość dalszego rozszerzania obszaru podejmowania decyzji większością głosów, pod warunkiem wcześniejszego uzyskania dla tej niejednomyślności zgody wszystkich. Co daje dużą szansę, że ta możliwość pozostanie tylko na papierze. Dorastanie dotyczy także Polski, na razie bardziej troszczącej się o możliwość blokowania decyzji w Unii (po słynną wywalczoną przez Polskę Joaninę włącznie) niż o możliwość wpływania na te decyzje. Skądś to znamy, z własnej historii i nie skończyło się to wtedy dobrze. Może więc skorzystać z tej lekcji od razu i zaproponować coś więcej? Jakieś bardziej przyszłościowe rozwiązanie?

A jeśli tych krajów, które nie ratyfikują traktatu będzie jednak więcej, nie tylko Irlandia, to tego rozwiązania trzeba będzie szukać od razu. Lub zdecydować się na metodę małych kroków, pogłębiać integracje bez drażnienia opinii publicznej. Metodę całkiem skuteczną ale nie da się wtedy uniknąć zarzutu, że robi się coś po raz kolejny ponad głowami unijnych społeczności, bo przy bardzo ograniczonym ich wpływie na kształt przyjętych rozwiązań. Tego, co musi być rezultatem kompromisu 27 rządów (a może być tych rządów w przyszłości więcej) nie da się bowiem negocjować przy otwartej kurtynie. Ratyfikacja tych sektorowych traktatów też może okazać się nie taka prosta. Za takim rozwiązaniem przemawia praktyka (dotąd było to skuteczne), przeciwko pogłębianie zasadniczych i tylekroć już krytykowanych wad Unii.

Zdjęcia jutro!
Magazyn przedsiębiorcy
galeria zdjęć