administrator
20 listopada

Sputnik wystartował !
czyli do kina marsz

Zebranych w warszawskim kinie Iluzjon znów pozdrowili przebywający na międzynarodowej stacji kosmicznej rosyjscy kosmonauci, to już festiwalowa tradycja. Teraz czeka nas dziesięć dni festiwalowych pokazów, a potem Sputnik ruszy w Polskę. Jeśli więc nie jesteście z Warszawy i na festiwal do Warszawy się nie wybierzecie, są spore szanse, że festiwal przyjedziecie do Was. Na jego trasie znajdzie się ponad czterdzieści większych i mniejszych miast, jednak w Warszawie dziać się będzie najwięcej. Jesteśmy po raz kolejny patronem medialnym warszawskiego festiwalu, do moich obowiązków będzie więc należało namówienie Was, abyście do kina poszli. Co ma swoją dobrą stronę, bo stanowi świetny pretekst, aby spędzić tam sporo czasu. Mnie akurat namawiać nie trzeba.


Sputnik nad Polską

Nie obyło się bez politycznych akcentów. Marszałek Bogdan Borusewicz swoje przemówienie rozpoczął od stwierdzenia, że stosunki pomiędzy Polską a Rosją są złe, ale zakończył je życzeniami dla festiwalu i wręczeniem senackiego medalu dyrektorowi festiwalu, Małgorzacie Szlagowskiej-Skulskiej. Chwilę wcześniej uhonorowana została ona medalem rosyjskiej izby wyższej, Rady Federacji. Kultura jest spod wzajemnych sankcji wyłączona i chyba szkoda, że odwołano Rok Polski w Rosji i Rok Rosji w Polsce, planowane na przyszły rok. Sputnika to na szczęście nie dotyczy, nie wycofał się też żaden ze sponsorów, ani patronów medialnych festiwalu, co ma trochę rangę symbolu. Motywem przewodnim ma być zresztą fantastyka, temat bezpieczny i apolityczny. No prawie, bo rosyjska fantastyka, zamiast wybiegać w odległą przyszłość, bądź tworzyć w pełni zmyślone światy, jest zadziwiająco często po prostu krzywym zwierciadłem współczesności. I za to ją uwielbiam!

 

Festiwal rozpoczął pokaz filmu  „Białe noce listonosza Aleksieja Triapicyna” Andrieja Konczałowskiego. Otwierające zeszłoroczny festiwal „Metro” Antona Megerdiczewa było dla mnie sporym rozczarowaniem, zrealizowany z iście hollywoodzkim rozmachem film wyróżniał się poza rzeczywiście robiącymi efektami specjalnymi tylko liczbą zer w budżecie. Zawód, jaki sprawił, pokryło z naddatkiem to, co zobaczyłem później. Tym razem jednak było to zupełnie inne kino. Rosja to nie tylko Moskwa (największe miasto Europy, z czego często sobie nie zdajemy sprawy), europejski Petersburg, czy inne większe i mniejsze miasta. To także głęboka, od lat, właściwie już dziesiątków lat wyludniająca się prowincja (zaczęło się to jeszcze w czasach radzieckich, czy jak kto woli, sowieckich). I na taką wymierającą w dosłownym wręcz sensie prowincję, do tego na dalekiej północy, przenosi nas akcja filmu. Głównego bohatera, wiejskiego listonosza, gra naturszczyk. Na to rosyjskie słowo nie mamy w naszym słowniku żadnego innego odpowiednika. Młodych i dzieci prawie nie ma, a jeśli są, zapewne za chwilę wyjadą. Wszystko dzieje się tu niespiesznie, ale nie jest to żadna wyprawa w przeszłość. W każdym domu stoi po kilka telewizorów, często jeden a na drugim, te starsze albo się zepsuły, albo były czarno-białe, ale żal pewnie było je wyrzucić i służą zamiast stolika pod te nowsze. Nowoczesność ogranicza się do telewizji, silników napędzających łodzie (łódź stanowi tu główny środek lokomocji) i telefonów komórkowych. To, że nowoczesność to coś więcej symbolizuje startująca z kosmodromu w Plesiecku rakieta. Wcześniej widzimy ją z bliska, jest po prostu piękna. Nie przypuszczałem wręcz, że rakieta może być tak piękna (przecież nie musi, i tak spłonie i nie będzie miał tego kto podziwiać). Startuje gdzieś z oddali, scena przypomina mi scenę z jakiegoś, chyba francuskiego filmu, bo sfilmowaną we francuskiej Gujanie, w której na pierwszym planie Indianie polują na coś z łuków, a w oddali startuje rakieta z mieszczącego się tam kosmodromu. Scena skopiowana myślę z całą premedytacją. Widzimy świat, który musi odejść, bo skoro młodzi odchodzą, to nie może on fizycznie przetrwać.

 

A na koniec był jeszcze poczęstunek przygotowany przez restaurację Babuszka, nie sposób nic zarzucić, ale niestety nie było blinów, jak w zeszłym roku. A bliny mają przepyszne, a do tego mam do nich sentymentalny wręcz stosunek, bo na bliny do Babuszki poszliśmy całą grupą po egzaminie kończącym kurs rosyjskiego, a do tego byłem jedynym w niej facetem (nawiasem, za kurs zapłaciła Unia, a zajęcia z nami prowadziła przemiła Ukrainka). Zdali wszyscy! Ze swojej skromniej znajomości języka staram się teraz oczywiście korzystać.

 

 

Dlaczego do kina iść trzeba? Bo tych filmów często gdzie indziej (i kiedy indziej) nie zobaczymy. Nie chodzi tu wcale o politykę. Przynajmniej nie w tym potocznym sensie, a o to, że to, co puszczają w kinach i telewizji powinno na siebie zarobić. Laureat poprzedniego Sputnika „Geograf, który przepił globus” Aleksandra Wieledyńskiego przemknął gdzieś przez ekrany naszych kin i nawet niedawno był pokazywany w jednym z kanałów telewizyjnych. Całkiem niedawno kanał Kultura pokazał „Niebiańskie żony łąkowych Maryjczyków” Aleksieja Fiedorczenki, ale to kanał z definicji niekomercyjny. Ten przedziwny film, w którym ludowe wierzenia są częścią rzeczywistości i zadziwiająco do tego zmysłowy film zresztą polecam. To na pewno nie wszystko, ale to jednak wyjątki. To wszystko zmieni i już zmienia Internet, ale pozostaje wtedy bariera językowa, dla tych, którzy rosyjskiego nie znają.

 

A filmów do obejrzenia jest naprawdę dużo. samych filmów konkursowych, tych, które będą walczyć o nagrody, w tym o nagrodę publiczności (czyli nas, bo iść na festiwal trzeba), będzie aż osiemnaście. Jeden już obejrzałem, czyli przede mną jeszcze siedemnaście. Nie wiem, jak sobie z tym poradzę. To filmy w większości u nas nieznane, bo dopiero w tym lub zeszłym roku skierowane do dystrybucji. A to nie wszystko, The Best of Sputnik, to najlepsze filmy z poprzednich edycji festiwalu, czyli okazja do nadrobienia zaległości. Będzie można zobaczyć wszystkie filmy, o których tu wspomniałem. I „Metro”, i „Geografa, który przepił globus”, i „Niebiańskie żony łąkowych Maryjczyków”. Będą retrospektywy filmów Andreja Konczałowskiego i Fiodora Bondarczuka (mam tu zaległości, bo nie widziałem „Stalingradu”). No i oczywiście Mały Sputnik, dla dzieci. Tu też będzie plebiscyt publiczności, a to, że jednym z triumfatorów poprzedniego był „Wilk i zając” świadczy, że gusta z pokolenia na pokolenie aż tak bardzo się nie zmieniają. Tu inaczej, niż w części dla dorosłej publiczności, w konkursie startują wszystkie filmy, także te starsze. A do tego filmy to przecież jeszcze nie cały festiwalowy program.

 

Pokazy odbywają się w trzech salach w Kinotece w Pałacu Kultury oraz w kinie Iluzjon.

 

Dla tych, którzy chcą wybrać się do kina już dziś, program na piątek (po kliknięciu na tytuł filmu, pokaże się opis). Dla tych, którzy chcą zaplanować sobie także kolejne dni, opisy filmów (po kliknięciu na tytuł, oprócz opisu filmu znajdziecie informacje, gdzie i kiedy będzie wyświetlany.

 

Zdradzę mój plan na piątek: „Trudno być bogiem” Aleksieja Germana oraz „Syn” Arsienija Gonczukowa.

 

Rafał Korzeniewski 

 

 

Magazyn przedsiębiorcy