administrator
9 lipca

4 lata członkostwa Polski w Unii Europejskiej
Bilans kosztów i korzyści społeczno
gospodarczych

Na konferencję, mającą być próbą dokonania takiego bilansu, zaprosili nas jej organizatorzy: Urząd Komitetu Integracji Europejskiej oraz Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan.

Rocznica nie jest nijak równa ale podjąć taką próbę na pewno było warto. Spojrzeć za siebie i zastanowić się, co osiągnęliśmy, gdzie jesteśmy? I jakie wyzwania, będące rezultatem dokonywanych przez cztery lata zmian, przed nami stoją. Tematy paneli, które składać się mają na konferencję, dobrano przy tym naprawdę dobrze. Pierwszy to oczywiste pytanie o gospodarcze efekty naszego członkostwa. Drugi, mniej z pozoru oczywisty, ale jeśli dziś za najważniejszy z punktu widzenia przedsiębiorców problem uznaje się brak rąk do pracy, a parę lat jeszcze wcześniej największym problemem Polski było wysokie bezrobocie, to coś się w tym czasie stało. Jaki wpływ na naszą gospodarkę mają masowe wyjazdy Polaków na Zachód i jaki mieć będą w przyszłości? Dobry, czy zły? Zresztą nie tylko na gospodarkę, bo tu temat zakreślono szerzej. Nieprzypadkowo dobrano też uczestników poszczególnych paneli. Zapowiadała się więc ciekawa i po prostu ważna konferencja. Czy była?

Na konferencji zaprezentowano przygotowany przez Departament Analiz i Strategii
Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej obszerny raport. Uczestnicy otrzymali go w formie całkiem sporej książeczki ale można się z nim zapoznać dzięki Internetowi. Jest do ściągnięcia ze strony Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej pod tym linkiem: http://www.ukie.gov.pl/raport2008 I warto się z nim zapoznać.

Konferencję otworzył Mikołaj Dowgielewicz z
UKIE, faktyczny jego kierownik, bo przecież stojący na jego czele premier wszystkim na co dzień zajmować się nie może. Zaczął od stwierdzenia, że Unia Europejska należy do priorytetów w polityce rządu, a Polska nie zamierza w niej odgrywać biernej roli. Chce brać udział w wytyczaniu kierunków europejskiej polityki i przy kładem tego jest dopiero co zaakceptowane przez Unię Partnerstwo Wschodnie, wspólna inicjatywa Polski i Szwecji. Aby jednak utrzymać w Unii pozycję jednego z jej liderów Polska musi jak najszybciej dokończyć ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Był to nie tyle apel do prezydenta (którego przecież wśród obecnych nie było i nie bardzo miał jak nań odpowiedzieć), ile jego krytyka. Od podpisu prezydenta, będącego nieco formalnym (nie może go odmówić) ale jednak niezbędnym elementem procesu ratyfikacji zależy bowiem dokończenie go przez Polskę. Podkreślając, że korzyści z przynależności Polski do Unii znacznie przewyższają wszelkie negatywy nie zawahał się mówić o możliwych zagrożeniach. Takim zagrożeniem i to bardzo poważnym jest polityka klimatyczna Unii, nie uwzględniająca potrzeb krajów, które przechodzą dopiero proces konwergencji, doganiają najbardziej rozwinięte kraje Unii. Podkreślił też potrzebę stworzenia autentycznie wspólnej europejskiej polityki energetycznej. Wracają do możliwości odgrywania przez Polskę aktywniejszej roli w kształtowaniu polityki europejskiej zwrócił uwagę, że Polska 1 lipca przejęła sprawowane po kolei przez jej członków przewodnictwo w grupie Wyszehradzkiej i zadeklarował, że zamierza dobrze to wykorzystać.

Po nim w imieniu
Lewiatana zabrał głos zastępujący chorą Henrykę Bochniarz Henryk Orfinger (Dr Irena Eris). Mówił o problemach. Samokrytycznie. Że konkurujemy na rynkach europejskich ceną. Mniej jakością, dopasowaniem oferty do potrzeb klienta. Naszą pieta achillesową jest niska innowacyjność. Nasi przedsiębiorcy bowiem lekceważą, nie przywiązują wagi do tego co nie przynosi szybkich zysków. Mówił o problemie jaki stanowią dla przedsiębiorców wysokie pozapłacowe koszty pracy. A wyjazdy? Spowodowało to duże problemy, na przykład w budownictwie, ale z drugiej strony wracają ludzie z doświadczeniem i nowymi umiejętnościami. No i biurokracja. Gubimy się w gąszczu przepisów. Nie tylko przedsiębiorcy ale i rząd. Jaki w przypadku autostrad, gdzie nie możemy ruszyć, bo brak jest odpowiedniej legislacji. Tej naszej, krajowej.

Pierwszy panel, ten poświęcony gospodarce, poprowadził Konrad Niklewicz z
Gazety Wyborczej. Otwierając go powiedział, że gdy czytał rozdany uczestnikom raport (jeszcze w wersji niedrukowanej), to miał wrażenie laurki. Chyba jednak było to nieuniknione.

Panel rozpoczęła prezentacja Adama Żołnowskiego (doradcy
PricewaterhouseCoopers) zatytułowana „Gospodarka, efekty członkostwa”. Tak jak raportem, także i z nią warto się zapoznać (wystarczy kliknąć na tytuł). Zaczął od wcale nie retorycznego pytania, czy to co mamy za plusy integracji istotnie integracji zawdzięczamy? Zaczął od inwestycji. Od 30 lat nie inwestowaliśmy w infrastrukturę. Od Gierka. Brakło środków i umiejętności. Wraz ze wstąpieniem do Unii inwestycje, w tym inwestycje w infrastrukturę, ruszyły i był to rzeczywiście duży skok. Ale czy tylko dlatego? Chodzi też o korzystny cykl koniunktury i ten się na nasze członkostwo w Unii nałożył. Ale to, że go wykorzystaliśmy bez związku już nie pozostaje. Nasze członkostwo w Unii oznaczało dla inwestorów bezpieczeństwo. Korzystaliśmy więc z niskiego ryzyka (porównywalnego z Zachodnią Europą) i niskich kosztów. Bez większego ryzyka można się więc było pokusić o wyższy zysk. I to skusiło. Inwestycje korzystnie też wpływały na wzrost produktu krajowego brutto. Inwestycje dały gospodarce prawdziwego kopa. Innym sprzyjającym rozwojowi czynnikiem była konsumpcja.

Korzyścią bardzo wymierną były też dla gospodarki transfery z Unii Europejskiej, zawsze miały znak dodatki i do tego były duże. I co trzeba podkreślić dalej będą. Do tych korzystnych efektów dodać trzeba jeszcze choćby swobodę przepływu ludzi, towarów i usług. Te pozytywy dotyczą nie tylko gospodarki ale i każdego Polaka. Dzięki członkostwu benzyna nie kosztuje na przykład 7 a 5 złotych (korzystny kurs walutowy). A średnia płaca w stosunku do tej sprzed akcesji wzrosła o ponad połowę.

A negatywy? Szybkie wyrównywanie się cen do poziomu cen europejskich, czyli w górę. Masowy import używanych samochodów (ale tak to wygląda to z punktu widzenia przemysłu samochodowego, a nie nabywców tych używanych samochodów). I drogie mieszkania. Zastrzegając, że ta ocena może być dyskusyjna, ocenił efekt akcesji na 2,5 do 2,5 punktu procentowego PKB.

Stracone i wykorzystane szanse. Bo można i nawet trzeba spojrzeć na to i z tej strony. Można było szybciej budować infrastrukturę, choćby wcześniej wykupując grunty pod budowę autostrad. Pójść droga Słowacji, wprowadzając podatek liniowy i wybierając szybka ścieżkę do euro. Na pewno przeszkodą w pełnym wykorzystaniu szans związanych z wejściem do euro był niedostosowany do potrzeb rynku pracy system edukacji. Bo jak to się dzieje, że mamy wciąż wysokie bezrobocie i jednocześnie deficyt fachowców, na przykład spawaczy. I wreszcie bardzo niski poziom znajomości języków obcych, co dotyczy zwłaszcza (jako problem) kadry technicznej.

No i kto zyskał? Najwięcej skorzystali rolnicy. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Skorzystali dzięki dopłatom z Unii i dzięki wzrostowi cen na produkty rolne. Dochody w rodzinach rolników są obecnie wyższe niż pracowników najemnych i zbliżają się do poziomu dochodów tych, którzy prowadzą działalność gospodarczą.

Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek z
Lewiatana, która jako pierwsza zabrała po tej prezentacji głos zrobiła to w sposób bardzo emocjonalny. Mamy kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystykę rozpoczęła. Te dane można by przedstawić całkiem inaczej. Lata 2001 – 2003 to okres bardzo złej koniunktury i na tym tle wszystko wypada dobrze. Tak, wspomniano o tym w prezentacji ale chodzi o punkt odniesienia. I to jest bardzo ważne. Gdyby ten okres będący punktem odniesienia rozszerzyć, wziąć dłuższą bazę czasową, to by to tak imponująco nie wyglądało. Do tego spora część inwestorów po prostu wyczekiwała na moment wstąpienia Polski do Unii, wiedząc, że jeśli to wstąpienie nie jest jeszcze pewne, to bardzo prawdopodobne.

Broniąc się Adam Żołnowski zwrócił uwagę, że jeśli idzie o inwestycje, to wydłużenie bazy czasowej jeśli idzie o inwestycje zmusiłoby do uwzględnienia prywatyzacji TP S.A. Efekt jest tu raczej nie do powtórzenia. Do tego wcześniej w ogóle bardzo duży był udział prywatyzacji, więc porównywać musielibyśmy rzeczy w małym stopniu porównywalne. Co zaś opóźniania decyzji inwestycyjnych do czasu wstąpienia akcesji Polski to tezę o pozytywnym jej wpływie na inwestycje raczej wspiera.

Mateusz Szczurek (
ING Bank Śląski) zwrócił uwagę na to, że wydajność pracy przed akcesja rosła do 5 % rocznie i niewiele ponad 1% po. Odpowiadając mu prowadzący panel Konrad Niklewicz stwierdził, że byłoby o to trudno, bo wielu dziedzinach jesteśmy już jeśli idzie o wydajność na topie i to inni muszą do nas równać. Dotyczy to choćby hut i cementowni. Mateusz Szczurek przeciwstawił im usługi i jeśli idzie o ten element każdy pozostał przy swoim zdaniu.

Henryk Orfinger przedstawił sytuację w swojej branży. Jego firma
Dr Irena Eris działa w branży kosmetycznej już od ćwierć wieku. I jest to branża nietypowa, bo wciąż ponad połowa rynku jest w polskich rękach. Tu też jak w całej gospodarce sporo się zmienia. Zmieniają się zwłaszcza metody zarządzania. On sam jeszcze 4 lata temu zarządzał firma jednoosobowo. Nie znaczy to, że te nowe metody zarządzania są automatycznie lepsze. W małych firmach bardziej tradycyjne, oparte na wyczuciu, na osobistym doświadczeniu zarządzanie może być lepsze. Gdzieś jest jednak granica, po przekroczeniu której po prostu trzeba to zrobić. I trzeba to wyczuć.

W dyskusji wziął tez udział minister Mikołaj Dowgielewicz. Stracona szansa? Odpowiadając na to pytanie wymienił polskich naukowców, którzy są dziś na przegranej pozycji. I przemysł energetyczny, który wręcz unikał modernizacji. On będzie miał problemy, ma problemy niezależnie od wymogów pakietu klimatycznego.

Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek dodała, że to, że firmy energetyczne nie chciały się zrestrukturyzować spowodowane było brakiem prywatyzacji. I jeszcze, zostawiając branżę energetyczną. Problemem jest brak zmian prawa. Mamy ponad 800 aktów prawnych dotyczących działalności gospodarczej. A także kilkaset obowiązków obciążających przedsiębiorców związanych z udzielaniem informacji. To konkretne utrudnienia. I jeszcze, co już uwzględniono w raporcie, przewlekłe procedury administracyjne i długotrwałe dochodzenie należności. Nie doszło zaś (wbrew raportowi) do zmian w procesie stanowienia sprawa. 60% ustaw to nowelizacje, czyli ciągle trzeba cos poprawiać. Jeśli idzie o stanowienie prawa, to bywamy zaś świętsi od papieża. Musimy oczywiście dostosowywać nasze prawo do wymogów Unii Europejskiej ale tam, gdzie mamy pewna swobodę powinniśmy ją wykorzystywać. Jako przykład podała rady pracownicze. Ich wprowadzenia wymaga prawo europejskie ale pozostawia ono pewną swobodę jeśli idzie o mniejsze przedsiębiorstwa. Rząd chciał, by wprowadzić je w tych, które zatrudniają powyżej 20 pracowników, po interwencji
Lewiatana podniesiono ta poprzeczkę do 50. Ponadto prawo unijne bywa wymówka urzędników. Więksi przedsiębiorcy mają prawników, którzy sprawdzą, czy tak jest w istocie. Małym opadają ręce i wierzą urzędnikom na słowo.

Odpowiadając jej minister Mikołaj Dowgielewicz zgodził się z większością tych zarzutów. I oświadczył, że priorytetem rządu jest ograniczanie nadmiernej regulacji. I rząd to tępi! Poważnie tez podchodzi do oceny skutków wprowadzenia ustaw, co dotąd było robione po łebkach. Co po prostu lekceważono.

Henryk Orfinger, który zabrał głos po ministrze, wykorzystał okazje, by podnieść nowy temat. Stwierdził, że środki z Unii Europejskiej są źle lokowane. Bo powinny iść na infrastrukturę i wspieranie innowacji, a nie na wspieranie bieżącej działalności przedsiębiorstw. Na to w ogóle nie powinny być przeznaczane, gdyż narusza to zasady wolnej konkurencji. Jego własne doświadczenia jako przedsiębiorcy z wykorzystaniem funduszy unijnych są zresztą zdecydowanie złe. Bardzo sztywne przepisy powodują trudność w ich efektywnym wykorzystaniu.

Poparła go zdecydowanie Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek. Przypomniała, że gdy takie stanowisko zaprezentował Lewiatan, wywołało to burzę. Przedsiębiorcy nie chcą pieniędzy mówiono! A przecież raptem 1% środków na inwestycje w przedsiębiorstwach to środki pochodzące z funduszy unijnych. Badanie jakie prowadził Lewiatan pokazały, że w roku akcesji wśród oczekiwań był to nr 1 – fundusze unijne dla przedsiębiorstw. Miały one (taka była propaganda) leżeć na ulicy. Zetknięcie z rzeczywistością było brutalne. Są to środki trudne do uzyskania. Trudno też, gdy się z nich korzysta, dokonać zmian w trakcie inwestycji, a normalnie robi się to przecież często. Do tego wszystko wymaga procedur przetargowych. Rezultat jest taki, że jak oceniają przedsiębiorcy są one do 40% droższe przy korzystaniu z funduszy unijnych.

Tu wtrącił się Adam Żołnowski, zwracając uwagę, że ponad połowa środków zarezerwowanych jest na inwestycje.

Minister Mikołaj Dowgielewicz uznał, że za wcześnie jest aby dokonywać wpływu funduszy na gospodarkę. Przyznał, że jest źle, jeśli idzie o procedury. Trzeba je uprościć. Ale ciągle zmieniały się koncepcje, jeśli idzie o cele. Ale ma nadzieję, że zmobilizuje nas Euro 2012. Dodał jeszcze, że jak dotąd nie było mowy o tym, co na zewnątrz. A finalizuje się sprawa umowy o wolnym handlu między Unia Europejską a Ukraina. I będą jeszcze inne podobne umowy.

Dyskusja była krótka ale zażarta. Młody lewicowy publicysta zarzucił polskiej polityce, że nacisk kładziony jest na obniżenie podatków i transferów socjalnych, choć jak wskazywał, kraje skandynawskie, które poszły tu całkiem inną drogą, należą dziś do przodujących gospodarek europejskich. Ze strony osoby związanej z branżą informatyczna padło pytanie, czy wysokie zaangażowanie pomocowych środków unijnych w inwestycje związane z sieciami internetowymi nie narusza zasad wolnej konkurencji, bo przedsięwzięcia nie dysponujące taką pomocą są tu na z góry skazane na porażkę. Na to pytanie odpowiedź padła ze strony Henryka Orfingera i brzmiał ona, że owszem narusza to zasadę wolnej konkurencji ale nie może być ona absolutyzowana. Na pierwszym miejscu postawić tu trzeba interes gospodarki jako całości, a ten tu jest oczywisty. W notatkach jest jeszcze odnotowany spór o rolę popytu wewnętrznego. Dla Mateusza Szczurka, który przywoływał tu dane statystyczne, jest on elementem budującym koniunkturę. Dla Małgorzaty Starczewsk-Krzysztoszek zaś czymś, co trochę niszczy gospodarkę. Bo pobudza ja eksport, a silny popyt wewnętrzny jest tym, co od niej odwodzi. Spór na płaszczyźnie teoretycznej jest chyba nierozstrzygalny (można podać argumenty i za tym, i za tym), na praktycznej rozstrzygnięcia wymaga. Na marginesie warto zwrócić uwagę (i w dyskusji ją zwrócono), że zmieniły się zasady ujmowani w statystyce eksportu. Dotyczy to całej Unii Europejskiej i od paru lat za export liczy się w niej tylko ten poza obszar Unii Europejskiej. Czyni to też przy okazji nieporównywalnymi dane wcześniejsze a obecnymi.

Ta część dyskusji jakiegoś specjalnego podsumowania nie potrzebuje. Znaleźliśmy się na właściwej drodze. Chodzi o to, byśmy wykorzystali wszystkie szanse. Dyskusja, spór dotyczyły właśnie tego. Propozycje nawet całkiem konkretne, zostały sformułowane, choć czasem, jak to na co kierowane mają być środki pomocowe, może budzić kontrowersje.

Drugi panel był poświęcony migracji Polaków po przystąpieniu Polski do Unii. Próbie odpowiedzi, czy stanowią one dla Polski zagrożenie, czy też szansę? Prezentację stanowiąca wstęp do dyskusji przedstawił Jakub Wiśniewski (
UKIE). Zatytułowana była „Fakty i mity dotyczące polskiego rynku pracy i migracji” i tak, jak w przypadku poprzedniej zachęcamy do zajrzenia do niej (wystarczy kliknąć na tytuł). Tytuł prowokacyjny. I nie przypadkiem. Bo chodziło o zmierzenie się z mitami, które zaczęliśmy już brać za rzeczywistość. Po pierwsze, to nieprawda, że bezrobocie spada, bo tylu ludzi wyjechało za granicę. Nie, ono spada, bo były wysokie inwestycje i wzrosła liczba miejsc pracy. Po drugie, i to tez nieprawda, że problemy na rynku pracy nie wynikają z emigracji. Miało zabrzmieć kontrowersyjnie i zabrzmiało. Młodzi ludzie kończący szkoły zawodowe i uczelnie techniczne są dobrze przygotowani. To trzecia nieprawda, bo tak nie jest! Już nasze piętnastolatki są tle rówieśników z Europy kiepskie. Dobrze czytają ale źle wypadaj w matematyce i naukach ścisłych. Polska Chinami Europy? Tak było ale te przewagę Polska systematycznie traci. Płace rosną i tu emigracja ma już znaczenie, bo przedsiębiorcy muszą zapłacić więcej, by zapobiec ucieczce pracowników za granicę lub uzupełnić braki tym wywołane.

Generalnie zainteresowanie podjęciem pracy za granicą spada. Pokazują to badania. Wynika to między innymi z silnego umocnienia się złotówki. Po prostu praca za granicą nie opłaca się już tak, jak kiedyś.

Należy jednak oczekiwać w przyszłości wzrostu emigracji długookresowej. To paradoks ale chodzi o strukturę emigracji. Dużą rolę odegra to, że najpóźniej do 2001 otworzą granice pracowników z Polski Niemcy i Austria, tradycyjnie będące celami emigracji zarobkowej. Na razie wyjazdy do pracy maja tam charakter czasowy ale z pewnością to się szybko zmieni. Wpływ na wzrost emigracji długookresowej będzie też miało łączenie rodzin.

Polska jest dla wszystkich krajów, do których Polacy emigrują źródłem taniej siły roboczej, której nie trzeba szkolić ani motywować. Polacy pracują przy rozmaitych najprostszych pracach i ten odsetek wciąż rośnie. Mitem jest (kolejnym) że ta są oni problemem dla krajów, do których emigracja z Polski się kieruje. Wnoszą więcej do budżetu tych krajów niż zeń korzystają. W skali lokalnej to może wyglądać inaczej ale w skali państwa już nie. I dlatego zresztą granice dla nich są otwierane.

A dla czego wyjeżdżają? Głównie z przyczyn zarobkowych. Inne, włącznie z niekiedy przywoływana nauka języków mają znaczenie drugorzędne.

A teraz najnowszy mit! Polacy masowo wracają do kraju. Skąd to wiemy? Ano wcale nie wiemy. Nie wiemy nawet ilu wyjechało, bo nie ma tu żadnej rzetelnej statystyki.

Dlaczego wracają? I jaki wpływ na to może mieć rząd? Chyba żaden, przynajmniej jeśli idzie o wpływ bezpośredni. Dziś numerem jeden wśród motywacji jest tęsknota za krajem. Ale generalnie możemy spodziewać się fali powrotów, gdy ustaną powody emigracji. Brak pracy. Brak mieszkań. Perspektyw awansu zawodowego. Czyli wpływ rządu jest taki, jaki jest jego wpływ na powody emigracji.

Emigracja nielegalna. Tak, dotyczy on Polaków. Także. Po otwarciu przez część krajów Unii rynków pracy zniknął ten problem nam z oczu ale nie znikł. Praca na czarno podejmowana jest przy tym najczęściej ze świadomego wyboru. Pamiętać trzeba, że część krajów, do których Polacy jeździli do pracy w przeszłości wciąż jeszcze nie otwarło dla nas swoich rynków pracy (lub otwarło nie w pełni). Czyli podjęcie tam pracy z konieczności oznacza pracę nielegalną. Zdarza się też, że dzieje się tak też z braku umiejętności zrobienia tego w sposób legalny. Braku znajomości języka i przepisów. Zmuszanie do nielegalnej pracy zdarza się ale stanowi zupełny margines.

Paweł Kaczmarczyk (
Ośrodek Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego) mówił o tym, że imigracja może uzależnić nawet całe lokalne społeczności od pieniędzy zza granicy. Stać się sposobem, modelem życia dla takich społeczności. Ci, którzy zostają w kraju nawet nie próbują często szukać pracy. Zdarzają się przypadki ostentacyjnej konsumpcji. Nie dotyczy to całej Polski ale zdarzają się okolice, gdzie wskutek emigracji tworzą się wyrwy demograficzne. Miejscami ubywa do 10% siły roboczej i to jest w skali lokalnej już duży problem. A drenaż mózgów? Ale to w druga stronę też działa. Wyjeżdżają coraz młodsi, zmienia się struktura wiekowa emigrujących i oni tam się uczą, zdobywają doświadczenie. To akurat korzystne. Oni inwestują w siebie. Dalej, w Polsce jest niska migracja. Polacy rzadko się przenoszą i oni mogą doprowadzić do zmiany tej sytuacji u nas jak wrócą, bo oni już takich oporów przed zmiana miejsca zamieszkania mieć nie będą.

Tu wtrąciła się występująca w roli moderatora Renata Kim z
Dziennika, przytaczając dane z alarmującego raportu dotyczącego skutków społecznych emigracji. Zwróciła uwagę na liczne rodziny, które się w jej wyniku rozpadają. Jedne rozpadają się w czasie związanej z emigracja rozłąki, inne po powrocie, gdy okazuje się, że uczucia nie przetrwały próby czasu. Pojawiło się też nowe zjawisko eurosieroctwa. Mówiła także o tym, że Polacy często bardzo źle znoszą rozłąkę z krajem, o często występujących wśród emigrantów problemach alkoholowych.

Zabierający po niej głos Jacek Męcina (
Lewiatan) pozostawił na moment na boku sprawy emigracji i zajął się problemami polskiego rynku pracy. Zwrócił uwagę, że wśród zarejestrowanych w urzędach pracy ponad 60% to trwale bezrobotni. Są to ludzie, których trudno będzie przywrócić rynkowi pracy. Generalnym problemem Polski (ma to z tym ścisły związek) jest brak systemu kształcenia ustawicznego. Nie ma idealnego systemu kształcenia z punktu widzenia rynku pracy. Po prostu dlatego, że nie da się z góry w pełni przewidzieć przyszłych jego potrzeb. Stąd waga systemu kształcenia ustawicznego, który pełni rolę systemu dostosowującego. I to jest jeden z postulatów. Wymienił tez postulaty formułowane przez Lewiatana. Skrytykował szereg rozwiązań prawa pracy, w tym tzw. dobę pracowniczą. Wysokie koszty pozapłacowe i brak elementów uelastyczniających zatrudnienie. Ale mówił też o tym, co jest krytyką pracodawców. O potrzebie partycypacji pracowników. To musimy zrobić dodał! Oraz o potrzebie wydłużenia aktywności zawodowej Polaków (nawiązując do aktualnej debaty o emeryturach pomostowych) i konieczności otwarcia polskiego rynku pracy. Tak, jak Polacy wyjeżdżają do pracy za granice i to się krajom do których się wydaja opłaca, tak my też powinniśmy mieć odwagę otworzyć nasz granice dla tych pracowników, których nam brakuje.

Jakub Wiśniewski. Wcale niekoniecznie reemigracja musi być celem. Powinien nim być nasz Polski rynek pracy!

Jacek Kaczmarczyk powiedział zaś, że to z czym mamy do czynienia nie jest niczym wyjątkowym. Przechodziły to też inne kraje, choćby Hiszpania i Portugalia. Dla Polski jest to szok, bo w tej skali Polska tego jeszcze nie przeżyła. Mamy do czynienia, jak to określił, z uwolnieniem nadwyżek siły roboczej. Wyjeżdżają ludzie, którzy nie znajdują miejsca na rynku pracy w swoim kraju. Jakoś zbędni. A potem wracają. I tu powstaje pytanie nie tyle czy ale kiedy Polacy powinni wrócić. Bo fala powrotów będzie na pewno, wcześniej lub później ale będzie. Czy tego chcemy, czy nie. Na pewno jednak powinniśmy dążyć do racjonalizacji decyzji o wyjeździe. Czemu Polacy wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii i Irlandii, choć warunki tam się pogarszają? Bo maja tam znajomych! Musza mieć alternatywne źródła informacji. Na przykład spawacze powinni wiedzieć, że nie muszą wyjeżdżać, bo tu też, u nas mogą dobrze zarobić.

W krótkiej dyskusji wypowiedział się przedsiębiorca, który mówił o tym, że oceniając to na podstawie kontaktów rodzinnych, wie, iż młodzi i dobrze wykształceni ludzie nie myślą o emigracji. Chcą kariery robić tutaj, nie boja się o parce, bo na dobrze przygotowanych fachowców ona czeka. Więcej, wiedzą, że czasu straconego za granicą mogą nie nadrobić i będzie to dla nich wyrwa w karierze zawodowej. Natomiast – i to wie już tak z własnego doświadczenia, jak i z doświadczeń innych przedsiębiorców, reemigranci są zwykle bardzo kiepskimi pracownikami. Za granicą wykonują zwykle prace nie wymagające kwalifikacji. Mają wysokie wymagania placowe i przeżywają szok, gdy tu ich praca oceniania jest nisko w porównaniu z innymi pracownikami. Bo tam porównują się tylko z innymi Polakami, wykonującymi tak jak oni podobne, nie wymagające kwalifikacji prace. Kończy się to często decyzją o ponownym wyjeździe. Padło też pytanie, czy aby dziś nie jest tak, że wyjazd za granice dla mieszkańca na przykład Podlasia może wydawać się skokiem na równie głęboką wodę, co wyjazd do Warszawy. Bo o braku mieszkań, o ich wysokich cenach, także jeśli idzie o ich wynajmowanie tu już mówiono. I warto te fakty wreszcie ze sobą powiązać. I raczej nieprzypadkowo pierwsze brak rąk do pracy wskutek emigracji odczuło budownictwo, bo ono opiera się na ludziach, którzy i tu w Polsce pracują zwykle poza miejscem zamieszkania. Im decyzje podjąć było bowiem najłatwiej. Jako warunek tak umobilnienia ludzi, by wyruszyli za pracą, jak i racjonalizacji decyzji o wyjeździe za granicę jawi się więc rozwiązanie kryzysu mieszkaniowego.

Jako podsumowanie tej części dyskusji mogą posłużyć dwa głosy. Jeremiego Mordasiewicza z
Lewiatana i jednego z panelistów, Pawła Kaczmarczyka.

Jeremi Mordasiewicz wypowiedział się jak zwykle bardzo emocjonalnie. Jak słyszę, że rząd ma się zajmować przyjęciem reemigrantów, to mi gula w gardle rośnie. Oni (rząd) nie umieją nawet wykupić gruntu pod autostradę! I o emigrantach. Nie zajmujmy się nimi w ogóle. Niech wrócą, kiedy zechcą. Wrócą, gdy zniknie rozwartość płac między nami a nimi (staną się mniej istotne, jak 1:1,5).

I Paweł Kaczmarczyk. Aby ludzie wrócili wystarczy, by rząd prowadził szeroka politykę gospodarczą. Nie koncentrujmy się ani na tych, co wyjeżdżają, ani na tych, co wracają.

Z tą częścią dyskusji jest problem. Zgoda panuje w zasadzie co do tego, że nie powinniśmy podejmować w związku z emigracją żadnych nadzwyczajnych, a zwłaszcza nerwowych kroków. Na pewno nie powinniśmy jej ograniczać metodami administracyjnymi, gdyż na to nie będzie po prostu zgody. Nie powinno się też tworzyć żadnych nadzwyczajnych zachęt do powrotu dla ludzi, którzy wyemigrowali, zwłaszcza jeśli nie wiemy, po co chcielibyśmy ich tu ściągnąć z powrotem. Fala powrotów jednak nastąpi. Przeszły to już inne kraje Unii. W pewnym momencie praca za granica przestanie się opłacać i te powroty się zaczną. Proces może być rozłożony w czasie ale to się stanie. Wrócą nie tylko bardzo bogaci, zresztą czasy, gdy można było żyć z odłożonych dolarów po prostu minęły. I tu pojawia się choćby problem braku mieszkań. Polityka kolejnych rządów jest tu zadziwiająco konsekwentna. Polega na udawaniu, że problemu nie ma. To tylko jeden problem związany z powrotami ale akurat ten, którego nijak nie da się ominąć. Uwagi dotyczące rynku pracy mogły się wydawać oderwane od tematu tego panelu, ale tak nie jest. Mamy paradoksalną sytuację. Wysokie wciąż bezrobocie, dużą emigrację i brak rąk do pracy. To się po prostu nie trzyma kupy. Coś tu jest nie tak. I odpowiedz co padła. Mamy niedostosowane do potrzeb rynku pracy szkolnictwo zawodowe. Kształcące nie w tych zawodach, które są potrzebne. I do tego kształcące na niskim poziomie. Brak jest także systemu kształcenia ustawicznego. I właśnie zbudowanie tego ostatniego jawi się tu jako zadanie numer jeden. Musimy też wszyscy oswoić się z myślą, że zdobycie lepiej płatnej lub dającej perspektywy pracy, może wiązać się koniecznością zmiany miejsca zamieszkania. Tu znów wraca problem braku mieszkań ale przypominać trzeba o tym równie konsekwentnie, jak kolejne ekipy rządowe uważają, że rozwiąże się w jakiś cudowny sposób sam. Na pewno też musimy pracować dłużej i nie chodzi o liczbę godzin pracy w tygodniu ale o wiek, w którym przestajemy pracować. I ostatni problem. Otwarcie granic dla imigracji. Tym razem naszych. To nie jest jednak taka prosta sprawa. Nie będzie raczej większego problemu z otwarciem ich dla wysokokwalifikowanych fachowców. Zostaniemy co prawda oskarżeni o to, o co dzisiaj sami oskarżamy kraje bogatsze od siebie, czyli o drenaż mózgów. Decyzja o szerszym otwarciu granic dla imigracji musi być jednak decyzją dobrze przemyślaną. Na pewno nie może być odpowiedzią na doraźne potrzeby gospodarki. Ci ludzie, których wpuścimy, nie wyjadą (a przynajmniej nie wszyscy), gdy tylko przestaną być nam potrzebni. Wpuszczając ich do siebie, bierzemy więc też na siebie pewne obowiązki. I trzeba o tym przy podejmowaniu decyzji o otwarciu naszego rynku pracy pamiętać.


Prezentacja raportu i debata odbyły się w
centrum konferencyjnym Zielna (ul. Zielna 37)

zagajenie

? Minister Mikołaj Dowgielewicz (
Urząd Komitetu Integracji Europejskiej)
? Henryk Orfinger (
Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan)

panel pierwszy: „Gospodarka: efekty członkostwa”

moderator – Konrad Niklewicz (
Gazeta Wyborcza)

? Adam Żołnowski (doradca
PricewaterhouseCoopers)
? Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek (
PKPP Lewiatan)
? Mateusz Szczurek (
ING Bank Śląski)
? Henryk Orfinger (
Dr Irena Eris)

prezentacja: Adam Żołnowski
„Gospodarka, efekty członkostwa”


panel drugi: „Migracje Polaków po 2004 r. - szansa czy zagrożenie?”

moderator – Renata Kim (
Dziennik)

? Jakub Wiśniewski (
UKIE)
? Paweł Kaczmarczyk (
Ośrodek Badań nad Migracjami UW)
? Jacek Męcina (
PKPP Lewiatan)
? Dariusz Ptak (
Adecco)

prezentacja: Jakub Wiśniewski
Fakty i mity dotyczące polskiego rynku pracy i migracji”

I oczywiście raport:

 
„4 lata członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Bilans kosztów i korzyści społeczno–gospodarczych”
Magazyn przedsiębiorcy
galeria zdjęć