administrator

  patronat klubu i magazynu przedsiębiorcy@eu

więcej


Wystartuje dopiero w listopadzie, spieszymy jednak donieść, że jak w poprzednich latach objęliśmy go patronatem medialnym klubu oraz naszego magazynu przedsiębiorcy@eu i będziemy trzymać rękę na pulsie, by nic istotnego Wam nie umknęło. Festiwal to prawdziwe święto rosyjskiego kina i święto tych, którzy lubią dobre kino. Naprawdę dobre kino robi się w Europie, właśnie w Rosji (bo Rosja to nie tylko Europa, warto o tym pamiętać) i w jeszcze paru miejscach na świecie. Urazi to zapewne tych, którzy z wypiekami śledzą wyścig po Oskary, ale w Hollywood robi się kino za duże pieniądze, które ma przynieść jeszcze większe. A to rzadko oznacza dobre kino. A w Bollywood robi się kino straszne (obraziłem jakiś miliard jego widzów, ale trudno). Uwielbiam rosyjskie kino, choć i tu obowiązuje zasada, że jeśli są duże pieniądze, to niekoniecznie wielkie kino, bo tam też robi się filmy „hollywoodzkie”. Przykładem, by nie być gołosłownym, była pokazywana w zeszłym roku „Matylda” Aleksieja Uczitiela, nominalnie melodramat, ale o tak nieporadnym scenariuszu, że bliżej mu było do niezamierzonej komedii. Był to zarazem naprawdę jedyny zły film, jaki widziałem na zeszłorocznym festiwalu, a obejrzałem sporo.

 

Festiwal jest ważny także dlatego, że mało który z tych filmów trafi na ekrany naszych kin w normalnej dystrybucji. Jeśli którykolwiek. O ile wykażemy trochę cierpliwości, to „upolujemy” parę w telewizji, na TVP Kultura. Co ciekawe, w Rosji nie jest wcale inaczej. Wiele, chyba nawet większość z pokazywanych na Sputniku filmów, nawet tych zdobywających nagrody, także tam nie trafia do normalnej dystrybucji i pokazywane są wyłącznie podczas festiwali. Funkcjonuje tam taki osobny festiwalowy obieg filmów.

 

I choć chyba wszystkie z pokazywanych filmów powstały ze wsparciem państwa (tak, jak i ambitne kino europejskie, mechanizm jest ten sam), to obraz Rosji jest tam delikatnie mówiąc nie przesłodzony. Korupcja, kumoterstwo, alkoholizm. I jeszcze przemoc w szkole (czy to już wszędzie?). Zarazem nie sposób nie polubić Rosjan i nie tylko Rosjan, bo Rosja, o czym się często zapomina to nie tylko Rosjanie. Na ostatnim Sputniku był nawet film jakucki (i ze ścieżką dialogową po jakucku!).

 

Punkty obowiązkowe to oczywiście konkurs filmów fabularnych, czyli najnowsze kino rosyjskie, w tym to „festiwalowe”. Oprócz konkursu filmów fabularnych jest także konkurs filmów dokumentalnych, zwykle uchodzący uwadze, a bywają tam rzeczy świetne, pozwalające ujrzeć to o czym czytamy w mediach z innej strony lub zobaczyć zjawiska, o których nie mieliśmy w ogóle pojęcia. I oczywiście „The best od Sputnik”, czyli najlepsze pozycje poprzednich festiwali, to, na co nie starczyło nam czasu lub przeoczyliśmy. I tu oczywiście robi się długa lista, ja też mam swoje zaległości. Z reguły nie starcza mi czasu na retrospektywy wybitnych reżyserów, bo staram się nadążyć za dniem dzisiejszym. Co nie znaczy, że nie warto, zwłaszcza, jeśli mamy swoich ulubieńców. To okazja, by zobaczyć coś, czego jeszcze nie widzieliśmy lub zobaczyć to ponownie na dużym ekranie. Bo na dużym ekranie ogląda się inaczej, a te starsze tytuły, jak spadną z ekranu, mają małe szanse by na ten duży ekran powrócić. W tym roku będą to retrospektywy twórczości dwóch niedawno zmarłych reżyserek: Kiry Muratowej oraz Wiery Głagolewej. I już bym zapomniał o „Małym Sputniku” czyli części przeznaczonej dla dzieci i młodzieży. Jej specyficzną cechą jest, że obok najnowszej produkcji pokazywane są filmy znane nam z dzieciństwa. Jeśli mamy odwagę – niektórzy się wstydzą – możemy się na nie wybrać nawet bez dzieci i sprawdzić, jak odbieramy je dzisiaj.

 

Tak jak od kilku już lat w Warszawie filmy pokazywane będą w trzech kinach, w Iluzjonie (na dużej i małej Sali), w dwusalowej Lunie oraz Elektroniku. Pewnie będzie nawet nocny maraton, mój ulubiony, podczas którego rozpaczliwie próbuję nadrobić zaległości i z reguły koniec końców przysypiam.

 

Było tylko o filmach, filmy są oczywiście najważniejsze. Jeśli się uda, warto połączyć seans ze spotkanie z reżyserem, czasem pojawią się też aktorzy i autorzy scenariusza, które organizowane są po seansie. Wiele osób wtedy wychodzi, czego nie rozumiem, bo bywa na prawdę ciekawie. To jak zupa z wkładką, nie wypada nie dojeść, zwłaszcza, jak już zapłaciliśmy. Ja sam wybieram takie seanse specjalnie.

 

To tak na wstęp, w miarę jak poznawać będziemy szczegóły programu, będziemy więcej pisać o tym na co warto pójść, czego nie przeoczyć, a co można sobie bez szkody darować.


A niecierpliwi mogą zajrzeć na stronę festiwalu: www.sputnikfestiwal.pl.

 

Rafał Korzeniewski

 

 


Magazyn przedsiębiorcy