Sputniką, co warto zobaczyć w ten weekend ?
patronat medialny klubu i magazynu przedsiębiorcy@eu
Sputnik kończy się już w niedzielę, czasu więc zostało niewiele. Co warto zobaczyć? Sam mam ten kłopot, choć w tym roku przygotowałem się i tak lepiej niż w poprzednich latach. Choć nie wszystkie plany udało mi się zrealizować, dzięki temu ten Sputnik należy do najbardziej dla mnie udanych, choć wśród najnowszych filmów nie trafiłem na żadne wybitny, choć dobrych i bardzo dobrych nie brakowało. Przekonałem się jeszcze raz, że warto zostawać na rozmowach z reżyserami i aktorami po projekcjach, często to właśnie decydowało o wyborze seansu. Drugim kryterium, którym nie musicie się kierować, jest to, by obejrzeć filmy najnowsze, te konkursowe i pokazywane poza nim w bloku kalejdoskop nowego kina. Bo okazja by je obejrzeć w większości nie pojawi się wcześniej niż za kilka lat, a nawet wcale, chyba, że będą to filmy naprawdę wybitne i wpadną w oko organizatorom, w tym roku jest to blok director’s cut, osobisty wybór dyrektorki festiwalu Małgorzaty Szlagowskiej-Skulskiej. A także, jeśli starczy czasu (a jest z tym zwykle kłopot) najnowsze filmy dokumentalne. A teraz do rzeczy, bo trzeba podzielić się swoimi typami. W piątek warto wybrać się do Luny na konkursowy „Ołówek” Natalii Nazarowej, jeszcze jedna wyprawę na zabitą dechami rosyjską prowincję, do monomiasta jak nazywają Rosjanie osady przyfabryczne, w tym wypadku chodzi o fabrykę ołówków. Po filmie spotkanie z reżyserką. A po nim na „Komika” Michała Idowa, dramat, którego bohaterem jest radziecki komik Boris Arkadjew, tam uwielbiany, mający status gwiazdy, a u nas chyba nieznany. Streszczając opis, o wodzie sodowej uderzającej do głowy. Dla nas szansa na zobaczenie Związku Radzieckiego z jeszcze jednej strony, mało u nas znanej i do tego z możliwością zajrzenia za kulisy. Po seansie spotkanie z odtwórca głównej roli. A mnie kusi też pokazywana w tym czasie, również w Lunie r „Bajkowa podróż pana Bilbo Bagginsa...” Władymira Łatyszewa, czyli radziecką niskobudżetową ekranizację. Chodzą nawet słuchy, że bezbudżetową, a reżyser spalił się ze wstydu przed premierą. Liczę jednak, że ożyje wraz z poprawionymi dialogami czytanymi na żywo przez Tomasza Knapika, tak, jak pokazywana dwa dni wcześniej „Formuła tęczy” Gieorgija Jungwalda-Chilkiewicza, film, który w ZSRR trafił od razu na półkę, bynajmniej nie z powodów politycznych czy obyczajowych. Po nim w tej samej Sali wyświetlą konkursowego „Rosyjskiego młokosa” Aleksandr Zołotuchin o nastolatku, który na fali patriotycznego uniesienia zaciągnął się podczas I wojny światowej do armii i po utracie wzroku służy dalej dzięki wyostrzonemu przez kalectwo słuchowi wykrywa nadlatujące samoloty, czyli pełni rolę żywego radaru. Film udający dokument. A w Elektroniku pokażą „Byka”, debiut Borisa Akipowa, który zdobył Grand Prix na tegorocznym Kinotawrze w Soczi. Warto więc chyba zapamiętać to nazwisko. Widziałem go jeszcze przed festiwalem, na specjalnym pokazie i zrobił na mnie w pierwszej chwili mieszane wrażenia. Główny bohater jest gwiazdą lokalnego półświatka w pewnym mieście na prowincji, bandytów, złodziei, właściwie takich rosyjskich dresiarzy. Czasy Jelcyna (widzimy, jak przemawia w telewizji), czasy, gdy jedni robią szybkie pieniądze, z zasady nieuczciwie (uczciwie się nie da), a większości klepie biedę. Dowiadujemy się także, dlaczego nie należy zadzierać z ludźmi z Kaukazu, nawet jeśli idzie o handel na osiedlowym warzywniaku. Brakowało mi puenty, a przecież była, tylko należało patrzeć uważniej! Było nią oglądane w telewizji noworoczne przemówienie Jelcyna, w którym ogłosił on swoją rezygnację. Ot, piękne były to czasy, ale nie chcielibyśmy by wróciły. Lubicie westerny? Jedni tak, drudzy nie. Nawet jeśli lubicie, to na pewno nie chcielibyście w tamtych czasach żyć. Jak wolicie pewniaki, to są jeszcze filmy Pawła Łungina „Dama Pikowa” w piątek, „Oligarcha” w sobotę i „Ubodzy krewni” w niedzielę (wszystkie w Lunie). Łungina jest w ogóle dużo, prócz starszych są jeszcze startujące w konkursie „Braterstwo” oraz „Wielka poezja” jego syna Aleksandra (Aleksander był też współautorem scenariusza „Braterstwa”). Paweł Łungin był też sam w Warszawie i miał bardzo udane spotkania z widzami. Obu filmów, które są poważnymi kandydatami do tegorocznych nagród, nie zobaczymy jednak w weekend. W sobotę i niedzielę w Lunie dwa duże bloki filmów dla dzieci i młodzieży, które rozpoczną znane mi jeszcze z dzieciństwa „Miś Puszatek” (czyli radziecka wersja poczciwego Kubusia Puchatka, którego zresztą też przechrzciliśmy i tak, jak Rosjanie zmieniliśmy mu płeć) oraz „Czeburaszek” (no, nie opowiadajcie, że nie pamiętacie Czeburaszka!), możecie się na nie wybrać z dziećmi/wnukami. Filmy dla młodzieży będą wyświetlać także w Iluzjonie. Być może wybiorę się na „Abigail” Aleksandra Bogusławskiego, Rosjanie mają całkiem dobrą rękę do fantasy, ciekaw jestem tez jak poradzą sobie ze strona plastyczną. A na pewno na obsypaną nagrodami „Siostrzyczkę” Aleksandra Galibina. Od tematu wojny Rosjanie chyba nie zdołają się uwolnić, to jakby ich obsesja. Ważne, że potrafię robić o niej poważne i dobre filmy. Wojnę oglądać będziemy oczami dziecka, znaleziona w runiach zburzonego domu ukraińska dziewczynka odnajduje swój nowy dom w odległej o tysiące kilometrów baszkirskiej wiosce. Jeśli idzie o kino dla dorosłych to w planach mam „Naftę” uzbeckiego reżysera Jusupa Razykowa. Głęboka prowincja i stara kobieta, która aby jakoś związać koniec z końcem urządza metę w swoim domu metę dla przejeżdżających wioskę kierowców tirów i zapewnia im nocleg, by nie prowadzili w stanie wskazującym. Biznes jednak się kończy wraz z zamknięciem jedynego sklepu we wsi, bo w co trudno nam uwierzyć, luki nie wypełni w tym wypadku prywatny biznes (no nielegalny, ale czy to kogoś kiedy odstraszyło, nawet u nas?). A po projekcji spotkanie z reżyserem i odtwórczynią głównej roli. A po „Nafcie” obejrzę jeszcze „Ponad niebem” Oksany Karas. On i ona. Ona, spędzająca lato w podmiejskim kurorcie pod czujnym okiem matki (wiadomo dlaczego) i tajemniczy chłopak przyciągający jej uwagę. Z odtwórcami głównych ról (ona, Wiktoria Tołtoganowa dostała za nią główna nagrodę na Kinotawrze w Soczi). PO sąsiedzku w drugiej Sali wyświetlany będzie raptem godzinny film „Na miejsce!” Andrieja Waldberga, jedno z moich odkryć na tegorocznym festiwalu. Reżyser jest zarazem autorem scenariusza opowiadającego historię jednego dnia (precyzyjniej nocy) narkomanów z petersburgskiego blokowiska. Z punktu widzenia kupujących, sprzedających (tak jak u nas nazywanych dealerami) oraz sponsorów, bo jeśli nie chcesz spotkać się z policją i dać się posadzić za działkę znalezioną w kieszeni, to lepiej wynająć kogoś, kto kupi dla ciebie – wtedy jesteś sponsorem. Film o kolegach i sąsiadach z niezbyt odległej przeszłości, nakręcony za własne pieniądze, dobrze wyreżyserowany i przekonywująco zagrany przez zawodowych aktorów. Jedyny na festiwalu i być może w ogóle jedyny w Rosji film niezależny. Generalnie najbardziej nawet krytyczne rosyjskie kino finansowane jest przez ministerstwo kultury. Cenzury prewencyjnej nie ma, jednak wiele z tych filmów, może nawet większość., funkcjonuje w specyficznym festiwalowym obiegu, nie trafiając w ogóle do zwykłych kin czy telewizji. A jak trafia, to spotyka się z protestami, jak w przypadku wspomnianego już „Braterstwa” Pawła Łungina (w tym wypadku skończyło się na razie na żądaniu wycięcia podziękowań dla ministerstwa obrony za pomoc w kręceniu filmu). Ze wsparcia rosyjskiego ministerstwa kultury nie korzysta tylko kinematografia jakucka, oni radzą sobie sami, kręcąc filmy, które Rosjanie musza oglądać z napisami, mimo, że władających językiem jakuckim jest raptem jakieś pół miliona. Jakucki film i to bardzo dobry „Nade mną słońce nie zachodzi” Lubowy Borisowej otworzył zresztą tegoroczny festiwal. Film był też zwycięzca Moskiewskiego Festiwalu Filmowego, pod urokiem ich kina są tez sami Rosjanie. A rok temu u nas na Sputniku „Car-Ptak” Eduarda Nowikowa zdobył drugą nagrodę. Prawie nikomu w Polsce nie znane dotąd kino wzbudziło zainteresowanie i Sputnik doczekał się całego przeglądu filmów z Jakucji. Jednym z nich, raczej nie tak dobrym, jest zombie horror „Republika Z” Stiepana Burnaszewa. Zauważyłem go w programie i liczyłem, że obejrzę go podczas nocy horrorów tydzień temu, ale tam go nie dali (był horror jakucki, ale inny). Żałuje, bo na każdym horrorze wtedy po kolei po ciężkiej walce zasnąłem i nawet mi się nie śniło, a zombiaki pewnie by mi się jednak przyśniły. A w niedziele poza wspomnianą już „Siostrzyczka” w Iluzjonie pewnie nic nie obejrzę, naczelna organizuje swoje imieniny i nie wypada się nie pojawić. A mógłbym obejrzeć „Agenta Mambo” Aleksandra Ambrosjewa juniora, najbardziej kasowy film w historii jakuckiego kina, sądząc z opisu ich wersję „Różowej Pantery”.
Rafał Korzeniewski